Boże Narodzenie 1944 roku spędziła jeszcze w majątku. Wyrzucili ją pod koniec stycznia 1945. Wyrzucali ją zresztą z dworu w Kowali pod Radomiem dwa razy. Taka nadmiarowa obfitość losu.
Maria Walewska. Nie, nie ta „napoleońska”. Tamta, po romansie z Bonapartem spokojnie rozwiodła się z Walewskim, wyszła za mąż za hrabiego d’Ornano, a syna Napoleona wychowała na francuskiego ministra spraw zagranicznych. Ojciec dał mu herb i przydomek Colonna.
Ta Maria Walewska, o której dzisiejszy odcinek, w 1919 roku objęła po ojcu zarząd majątku Kowala. Rok później wyszła za Aleksandra Colonna Walewskiego i gospodarzyli już razem, choć Aleksander, ranny wielokrotnie w czasie I wojny, był słabego zdrowia. Maria wydzierżawiła gminie dawną dworską karczmę, w której powstała szkoła. W starostwie radomskim zajmowała się społecznie organizowaniem i kontrolą szkół, działała w radomskim Kole Ziemianek i Stowarzyszeniu Młodzieży Katolickiej, organizowała w Kowali stowarzyszenia kobiece i Koło Gospodyń Wiejskich. W 1928 roku dostała za to wszystko medal Dziesięciolecia Odzyskania Niepodległości.
To o niej pisałam w ósmym odcinku, zastanawiając się w jaki sposób przeżywało się wrzesień ’39 z dala od dużego miasta. Kiedy jednak kielecką szosą przeszły już wojska, a Hitler wydał dekret o powstaniu Generalnej Guberni, w parku obok dworu jeszcze w październiku 1939 r. ukrywali się polscy żołnierze, a Maria zaczęła organizować w Kowali tajne nauczanie.
Latem 1942 roku Niemcy – zatroskani o wielkość produkcji rolnej – przejęli Kowalę „na Liegenshaft” jak się wtedy mówiło, czyli pod niemiecki zarząd. Maria z mężem i dziećmi miała 48 godzin na opuszczenie domu i oddanie kluczy do majątku, którym w imieniu Niemców zarządzać miał niejaki Baranowski. Przenieśli się do wsi, potem zamieszkali w jednym pomieszczeniu w budynku dworskiej wylęgarki, w której Maria hodowała kiedyś kurczaki. To było pierwsze odebranie majątku.
No a 31 stycznia 1945 pozbawili ją praw do dworu PKWN-owcy, więc nie wiadomo jak o nich pisać – Polacy, Sowieci? Choć zebranie dawnych fornali, podczas którego odbywało się to pozbawianie praw prowadził ex-ziemianin, w czasie wojny zarządzający w imieniu Niemców niedalekim Orońskiem, Marcinkiewicz – Polak. Więc raczej Polacy. Zanim Maria poszła – owszem, grzecznie poproszona – na to zebranie, napiła się kropli walerianowych, żeby łatwiej zapanować nad nerwami. I to było drugie odebranie majątku.
O tym jak ma być po wojnie, od jakiegoś czasu w Kowali „się mówiło”. Wiadomo było, że będą dworską ziemię zabierać, ale mało kto spodziewał się, że całą. „Mówiło się”, że może i 50 hektarów zostawią i pozwolą gospodarzyć. Ale dwa dni przed zebraniem prowadzonym przez Marcinkiewicza Maria wiedziała już, że zabierać będą wszystko. Odwiedziła ich bowiem znajoma, która
widziała się z jakimś księdzem, który przyjechał wprost zza Wisły(…) mówił, że w Lubelszczyźnie reforma już jest wszędzie przeprowadzona, że o zostawieniu 50-cio hektarowych resztówek nie ma mowy, że właścicielom nie wolno mieszkać na wsi, że zabierają wszystko, nawet pościel i garnki.”
Ale przecież dziewięć dni przed tym piciem waleriany Maria odzyskała klucze od dworu! Jakim cudem? 22 stycznia 1945 starosta radomski wystawił dokument, ustanawiający ją komisarzem własnego domu. Odzyskała go! Tylko nie zdążyła się wprowadzić, bo czekała aż zarządca z czasów niemieckich upora się z wyprowadzką. Jak to się mogło zdarzyć ?
To było tych kilka styczniowych dni, kiedy Niemcy odeszli, a nadeszli Sowieci. Któregoś dnia
drogą koło ogrodu zaczął sunąć długi, zielonawo stalowy wąż czołgów.(…) Bolszewicy! Z dziwnym uczuciem patrzyliśmy na ten triumfalny przemarsz. Młodzi – przede wszystkim z ciekawością; ja z mężem naturalnie przez pryzmat wspomnień z okresu rewolucji i wojny 1920 roku ale na plan pierwszy wybijało się uczucie jakiejś niezwykłej ulgi, że naprawdę Niemców już nie ma (…) że skończyły się wszystkie męki i upokorzenia ostatnich lat. Baliśmy się tych żołnierzy spod Czerwonej Gwiazdy, ale nie sposób było nie radować się, że wypędzili Niemców.
Baranowski, z niemieckich czasów zarządca Kowali, wybiegł wtedy na drogę i zaprosił do dworu dwóch oficerów z tego zielonawo-stalowego węża czołgów. Przywitał nowych panów butelką wódki, którą ci wypili i pojechali zaraz dalej.
Tego samego dnia Maria z mężem poszła do dworu. Czego Państwo sobie życzą? – spytał ich Baranowski. Życzyli sobie, żeby oddał im klucze od dworu i budynków gospodarskich, skoro niemieckie zarządzenia już nie obowiązują. Nie oddał. Wrócili więc do swojej wylęgarki. We wsi zainstalował się już rosyjski wojskowy komisarz, zaczęła organizować się milicja, do której początkowo zgłosili się prawie sami chłopcy z AK. Polskich żołnierzy w Kowali nie widzieliśmy. Sowieckie czołgi szły dalej, za nimi piechota, w wylęgarce zaczęli kwaterować sowieccy żołnierze.
Szamotaliśmy się jak ryby w sieci. Pojechać do Radomia. Coś się dowiedzieć. Jakie są dalsze losy wojny? Gdzie toczą się walki? Co się dzieje na zachodnim froncie? Co się dzieje w Polsce? W Warszawie, w Lublinie?
Więc dwa czy trzy dni potem Maria zabrała się na dworski wóz, który Baranowski podstawił, bo chcieli nim jechać także nowi milicjanci – i pojechała do Radomia, rozpytać się u nowo mianowanego – choć tymczasowego – starosty jak ma być. Od niego dostała dokument, ustanawiający ją komisarzem majątku Kowala.
Cieszyła się, że w wylęgarce znów będzie można hodować kurczaki, że ona sama znów będzie robić coś, co jest pożyteczne. Następnego dnia znów razem z mężem poszła do dworu poprosić Baranowskiego o oddanie kluczy. Oddał. Maria dała mu na wyprowadzkę tyle czasu ile potrzebuje, a potem poprosiła fornali, żeby uporządkowali podwórze, zwieźli z lasu zrąbane i porozrzucane drzewa, a z pól ściągnęli resztki słomy ze stogów. Odbyła też naradę z karbowym nad remontem cieplarki, w której kiedyś hodowano flance kwiatów i zorganizowała przywiezienie do Kowali aparatu wylęgowego, wywiezionego przez Niemców w lipcu ‘44 do Radomia. Liczyła, że da się znów hodować kurczaki. Tyle, że kilka dni później starosta - który był tylko zięciem miejscowego piekarza, a nie komunistą - przestał być starostą i Maria musiała pić tę walerianę, żeby stracić dwór po raz drugi. 31 stycznia 1945 roku.
Delegaci starosty (tak się jeszcze wówczas mówiło), przedstawiciele gminy, fornale i chyba paru małorolnych chłopów zebrani już byli w naszym dawnym jadalnym pokoju. Obaj agronomowie z komisji wywłaszczeniowej oraz pomocnik sekretarza gminy siedzieli przy stole, lecz wstali, aby przywitać się ze mną. Wśród stojących trochę dalej fornali zaczął się ruch powitalny, ale przerwałam go, mówiąc, że nie trzeba robić zamieszania i usiadłam na podanym mi krześle. Zaraz też p. Marcinkowski zaczął „urzędowe przemówienie”. Coś mówił o wydanej w Lublinie ustawie o reformie rolnej. (…) Pochodziłam ze środowiska, które przez szereg pokoleń wyrobiło w sobie poczucie odpowiedzialności za wszelkie poczynania społeczne i narodowe. Czułam się więc głęboko dotknięta nie tym, że zabierano mi majątek, lecz tym, że traktowano nas jak wrogów, że wyrzucano poza obręb społeczeństwa polskiego, że zmuszano do bierności, że nie mogłam protestować przeciwko ustawie mającej na widoku tylko cele polityczne, a nie dobro wsi i rolnictwa polskiego.
Gdy Niemcy odbierali mi Kowalę, to był cios straszny, ale czułam wtedy mocne powiązanie mojej doli z losami całego narodu polskiego i to poczucie dodawało mi sił. Teraz, ta licha farsa fornalskiego sądu, ten ex-ziemianin ferujący wyrok w imieniu Polski Ludowej, to było coś poniżającego nie tylko dla mnie samej, ale i dla Polski; i to właśnie było tak bolesne.
W pewnej chwili Marcinkowski zapytał: „Czy kto z obecnych pracowników ma jakieś pretensje do właścicieli majątku?” Spojrzałam na grupę fornali. Natychmiast zareagowali, że nie.(…)
- „Wobec tego, że nikt nie ma pretensji do obecnej tu pani Walewskiej – reasumował [Marcinkowski] możemy termin opuszczenia majątku przez właścicieli przesunąć do 2 tygodni, licząc od dnia jutrzejszego. Zgadzacie się na to?” „Zgadzamy” – zgodnym chórem zawołali fornale.
Później p. Marcinkowski pouczał już mnie, że po okresie tych dwóch tygodni nie wolno nam mieszkać nie tylko na terenie folwarku i wsi, ale i całej gminy Kowala, że możemy zabrać wszystkie meble i rzeczy osobiste (…) Na koniec poprosił uprzejmie o oddanie kluczy od budynków folwarcznych (…) i po chwili związany rzemykiem pęk dużych kluczy – symbol władania Kowalą – leżał już na stole przed komisją.
-To już chyba pani nie jest nam potrzebną – powiedział Marcinkowski. (…) wstałam więc i wyszłam, a oni zostali w moim domu.”
Zamieszkali w Radomiu. Aleksander Walewski zmarł w 1946 roku. Maria Walewska pracowała jako nauczycielka, a później jako urzędniczka. Zmarła w roku 1980.
Dwór? Pytanie: „stoi czy nie?” zadaję tylko retorycznie.
xxx
Wspomnienia Marii Walewskiej z Kowali: http://wydawnictwo.isppan.waw.pl/produkt/w-cieniu-ustawy-o-reformie-rolnej-wspomnienia-1944-1945/
Fragmenty tych wspomnień także w książce „Czas ziemiaństwa”, wydanej niedawno przez Ośrodek Karta: https://ksiegarnia.karta.org.pl/produkt/czas-ziemianstwa/
Młodziutka Maria:http://www.pspkowala.pl/wp-content/uploads/2013/11/DSC_0060-150×150.jpg
Maria z dziećmi i fragmenty wspomnień z września ’39: http://www.pspkowala.pl/?page_id=2493
Dwór w Kowali w 1940r. Zanim go podpalono w 1949r. działała w nim szkoła: http://fotopolska.eu/997332,foto.html?o=b237344
Dwory radomskie: http://www.radompowiat.pl/946,dwory-i-palace
Ósmy odcinek cyklu Powracanie ziemian tu: http://blog.wirtualnemedia.pl/anna-mieszczanek/post/powracanie-ziemian8-o-dwoch-zofiach-jednej-marii-i-tysiacach-porcji-wrzesniowej-zupy