Myślowy eksperyment. Załóżmy, że wszyscy mają dobre intencje.
I ci, którzy chcą, żebyśmy już byli bardziej europejscy od Europy i oddali wszystkie strategiczne polskie firmy w zarząd zagranicznym inwestorom.
I ci, którzy chcieliby, żebyśmy dobrze bawili się na festiwalach piosenki rosyjskiej i pisali podziękowania na Kreml.
I ci, którzy tylko w niemieckim porządku widza wzór do naśladowania i pragną gorąco, żeby tenże stanowił siłę przewodnią naszej części świata.
I ci, którzy owładnięci duchem zysku chcą zagonić innych do morderczego wyścigu o wzrost pekabe.
Załóżmy, że mają dobre intencje, wierzą w to, w co wierzą, widząc w tym wielką szansę dla Polski, jej rozwoju, dla budowania jej stabilnej pozycji w Europie.
Co mogliby zrobić, żeby osiągnąć swoje cele?
W mitycznym – bo nie wiem czy istniejącym naprawdę czy tylko w najbardziej ludzkim z ludzkich wyobrażeniu o świecie, jako dobrym miejscu dla każdego - powinni przekonywać do swojej wizji tych, którzy jej nie podzielają. Skoro ludzie są równi i wolni, powinni stawać w swojej prawdzie i wprost zachęcać do własnych przekonań i działań inaczej myślących. Których jest przecież wielu. To ci wszyscy nazywani ciemnogrodem, moherami, oszołomami czy watahą do wyrżnięcia z jej byłymi prezydentami.
Dlaczego nas nie przekonują? Dlaczego nie zachęcają? Dlaczego tylko etykietują jako Innych, złych, niepotrzebnych, nie en vogue i nie au courant? Dlaczego, używając pancernej propagandowej przemocy, odmawiają prawa do istnienia poglądom, przekonaniom i pomysłom innym niż własne?
Czy w tych inaczej myślących widzą aż tak wielkie zagrożenie? Co strasznego stałoby się z ich pomysłami na Polskę, gdyby tym, zaetykietowanym jako Inni, przyznali podobne do siebie, prawomocne miejsce w polskiej przestrzeni? Co by stracili? Przekonanie, że są oto wyrazicielami jakiegoś wiodącego trendu? Że są ważni i tak silni, że potrafią innym narzucać swoją rację? Pieniądze, które płyną ku tym, którzy są silniejsi?
A co by mogli zyskać?
Poczucie, że sprawiedliwie się dzielą wspólną przestrzenią. Że robią w niej miejsce dla każdego? Że służą dobrej, wspólnej sprawie? Może szacunek tych moherowych Innych, z którymi uczciwie wymienialiby się argumentami i pomysłami? Może poczucie, że we wspólnym tańcu, pomału, ale jednak, prowadzą swój lokalny kawałek europejskiego świata przez kolejny i kolejny rok.
Mało? Może i mało, w świecie, który wygląda tak, jakby z każdym kolejnym wydaniem „wiodącej” gazety czy internetowego portalu zapominał, że wartością jest każde ludzie istnienie, że potrzebny jest wzajemny szacunek, że najbardziej ludzką rzeczą jest prawda, uczciwość, lojalność. W świecie ogłupianym przez marketingowe sztuczki, świecie biorącym pozór za prawdę i co kwadrans pędzącym za nowym gazetowym newsem.
Ale może by starczyło, żeby spokojnie popatrzeć sobie w oczy przed lustrem? Bo przecież dla każdego, zawsze, nadchodzi ten moment, kiedy samotni, tylko sami ze sobą – patrzymy.
Co wtedy?
Jeden wzruszy ramionami.
Drugi też.
Ale może trzeci nie?