Prowadziła program z gośćmi „Tele-Echo”.
Wiedziałem, że był to program oglądalny. Miał swoją specyfikę.
Gdy do programu zaproszony był mistrz kierownicy Marian Bublewicz,
to przed emisją chodził po korytarzu. Zobaczyłem to
i spytałem: „Co jest?”. A on mi pokazuje zapisaną kartkę: „Muszę
się tego nauczyć na pamięć, bo mnie pani Dziedzic nie wpuści
do studia”. „Czego się pan musi nauczyć?” – spytałem. „To pan
nie wie, jak pani Dziedzic robi programy? Ze mną i moim kolegą,
z którym dziś występujemy, spotkała się tydzień temu i z nami
rozmawiała, potem przez swego umyślnego przesłała nam tekst
całej tej rozmowy, którego musimy się nauczyć na pamięć. Zapowiedziała,
że jak nie będziemy znać tekstu, to nie weźmiemy
udziału w programie”. Gdy zostałem dyrektorem generalnym,
w sprawie pani Ireny Dziedzic zacząłem dostawać listy od widzów.
„Jak ta… może jeszcze występować w nowej Telewizji!”. To
były listy i podpisane, i anonimowe. Znałem Dziedzic wyłącznie
z ekranu. Z mojego punktu widzenia to nie było prawdziwe
dziennikarstwo. Dziennikarstwo telewizyjne powinno być na
żywo, powinno polegać na refleksie, na intuicji, na umiejętności zadawana pytań i reagowania na to, co mówi druga strona. Na
umiejętności rozmowy, a nie zapisaniu jakiegoś dialogu na kartce
i wyuczeniu człowieka odpowiedzi.
Jednak listów w sprawie pani Ireny
Dziedzic przychodziło coraz więcej i nie wiedziałem za bardzo,
co mam z nimi zrobić, więc włożyłem je w kopertę, poprosiłem
pana Kazimierza Kluska, który był kierownikiem produkcji jej
programu, i powiedziałem: „Panie Kazimierzu, mam prośbę.
Niech pan przekaże te listy pani Irenie Dziedzic”. Ona je dostała.
I nic. Cisza. W swojej książce ona opisuje, jakim chamstwem
było z mojej strony przekazanie jej tych listów! – Ponieważ listy nadal spływały, postanowiłem się spotkać
z panią Ireną. Powiedziałem jej, że w związku z listami musi zmienić
formułę programu albo zrobić nowy program. A na razie program
zdejmuję.
. Skończyło się to tak, że Irena Dziedzic stworzyła kolejny program, też z zaproszonymi gośćmi. A potem zaczęła
prowadzić cykliczne rozmowy z panią Ewę Łętowską, ale mnie
już chyba wtedy nie było na Woronicza.