Wróciłem chory z przedświątecznych zakupów. Mam to od lat. Bardzo dawno temu odbywałem podróż morską statkiem m/s Oliwa. Czasy były chude, sklepy szare,apetyty spore.Więc Basia zamówiła sobie kozaczki ,wysokość cholewki taka i taka, kolor ciemny, nr 37 „zresztą sam wiesz, jakie”. Przeleciałem pól Antwerpii, diamentów sporo,ale moich kozaczków brak. Podobnie było w Lizbonie, Ceucie,Istambule, Izmirze. Załoga przestała wołać na mnie po imieniu, miałem już ksywkę „Kozaczek”.Wreszcie w Atenach patrzę na wystawę – są ! Wszystko się zgadza, nieszczęsna cholewka,numer,obcas itp .Spadł mi kamień z serca,załodze postawiłem Metaxę.
W domu ja dumny,a Basia przyjrzała się im dobrze, zapytała „to takie miały być ?”.
Po trzech dniach zobaczyłem, jak teściowa chodzi w „moich” kozaczkach.