Szybko rozwijające się serwisy społecznościowe stały się nowym obszarem działań polityków walczących o władzę i swój dobry wizerunek w społeczeństwie. Tymczasem kiedy Amerykanie wykorzystują Internautów do współredagowania debat wyborczych, Polacy czekają… na zwrotne e-maile do radnych. Prekursorem zorganizowanych form obecności polityków w Internecie jest CNN. To właśnie ta telewizja uruchomiła we współpracy z Youtube swój kanał YouChoose 2008, w którym prezentują się kandydaci na prezydenta USA. Każdy z kandydatów przedstawia swoją sylwetkę i do prezentacji dołącza materiały wideo. W działania internetowe zaangażowali się wszyscy liczący się amerykańscy politycy, którzy w jak najskuteczniejszy sposób chcą się zaprezentować internautom.
Interesującym eksperymentem jest prowadzenie przez CNN pierwszej debaty politycznej z udziałem społeczności internetowej. Każdy z użytkowników może online nagrać swoje pytanie do kandydatów pretendujących do objęcia najważniejszego urzędu w USA. Materiał, jeśli zostanie nagrany według kilku określonych wcześniej zasad, ma szansę zostać wyemitowany w debatach telewizyjnych, które obejrzą miliony telewidzów. W ten sposób Internauci mogą mieć bezpośredni wpływ na kształtowanie polityki Stanów Zjednoczonych.
Nie mamy nic do ukrycia
Po drugiej stronie oceanu Brytyjczycy mogą na Youtube podglądać pracę premiera. Pod adresem Downing Street 10 zamieszczane są wywiady i filmy dokumentujące pracę nowego premiera Wielkiej Brytanii – Gordona Browna. Zainteresowanie Internautów tymi materiałami jest bardzo duże (od kilku do kilkudziesięciu tysięcy wyświetleń). Dzięki temu politycy uzyskują efekt otwartości i przejrzystości swoich działań, promują wiedzę o swojej pracy, ułatwiają kontakt z wyborcami.
Ciekawe, czy takie otwarcie rządu na Internautów byłoby możliwe w przypadku polskiego rządu… Serwis YouTube ma przecież swoją polską wersję.
Kolejny przykład: Hillary Clinton, która również kandyduje na fotel prezydenta USA nie tylko prowadzi swoją stronę, ale wykorzystuje również istniejące już społeczności internetowe: MySpace, Flickr, Facebook i Youtube. Profile pani Clinton na tych portalach są prowadzone bardzo profesjonalnie i pozwalają dotrzeć do najbardziej zaangażowanej części Internautów. Wykorzystując charakterystyczne cechy tych serwisów, Hillary Clinton pokazuje zdjęcia ze spotkań z wyborcami lub spoty wyborcze i materiały wideo. W ten sposób nie tylko poszukuję poparcia, ale także zbiera głosy i wolontariuszy do sztabu wyborczego.
Internauci łamią stare zasady?
Społeczności, które są tak smacznym kąskiem dla polityków, zaczynają przysparzać kłopotów całemu systemowi głosowania. W ostatnich wyborach prezydenckich we Francji społeczność blogerów próbowała opublikować wyniki wyborów przez zamknięciem głosowania. Zdaniem urzędników, taki czyn byłby złamaniem prawa, które wprowadza określony okres ciszy wyborczej tuż przed i w trakcie wyborów. Do skandalu jednak nie doszło. Wyniki nie zostały wcześniej opublikowane, blogerzy zdecydowali się ustąpić prawdopodobnie ze względu na bardzo dotkliwe kary pieniężne i potencjalne problemy prawne.
Sytuacja ta pokazuje jednak, że prawo wyborcze zupełnie nie przystaje do współczesnej dynamiki Internetu. Prawo ciszy wyborczej obejmuje tylko terytorium Francji. Natomiast inne kraje zależne i ich mieszkańcy mogą poznawać wyniki wyborów dużo wcześniej. W czasach globalnego dostępu do Internetu przystosowanie prawa wyborczego do nowej, błyskawicznie rozwijającej się wirtualnej rzeczywistości to konieczność.
Wirtualne biuro 748
W świecie „Second Life” w okresie francuskiej kampanii swoje biura i komitety wyborcze mieli w Segolene Royale, Le Penn i sam ostateczny zwycięzca, Nicolas Sarkozy. W gorącym okresie przedwyborczym w komitecie 748 pani Royale było tłoczno, na ścianach można było przeczytać postulaty polityczne, a w wirtualnym kinie obejrzeć spoty wyborcze. Ilość odwiedzających potwierdzała rzeczywiste zainteresowanie postulatami i osobą kandydatki.
Second Life stał się nową płaszczyzną działań także w dziedzinie pozyskiwania funduszy czy poszukiwania poparcia. Pierwszym amerykańskim politykiem, który aktywnie szukał aprobaty w wirtualnym świecie tej gry, był John Edwards – kandydat na prezydenta USA. Poprzez SL szukał on nie tylko funduszy na swoją kampanię, ale także wolontariuszy, którzy wspieraliby jego sztab wyborczy. Podobną drogą do zwycięstwa kroczą Barack Obama i Hilary Cilnton, którzy coraz większą część swoich działań precyzyjnie planują w Internecie.
Polskie kroczki
W ostatnich wyborach prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych politycy próbowali zaistnieć w środowisku Internetu. Platforma zdecydowała się wesprzeć Donalda Tuska gierką internetową SuperTusk, politycy i partie wyborcze zainwestowały w profesjonalne strony www. Wielu z polityków prowadziło swoje blogi. Niewielu jednak zwróciło uwagę na serwisy społecznościowe.
Hanna Gronkiewicz-Waltz wspierała swoją kampanię o prezydenturę Warszawy obecnością na Gronie. Do tej pory istnieją tam jej profile, zdjęcia i opisy, niestety zaniedbane i rzadko aktualizowane po wygranych wyborach. Dużą odwagą wykazał się Marek Siwiec, który jako pierwszy z polityków zaczął prowadzić videobloga. Debiutancki filmik miał premierę na początku czerwca na YouTube. Polityk stworzył kanał, na którym co tydzień zamieszcza nowe ok. 2. 5 minutowe programy, w których przedstawia swoje poglądy na temat bieżących wydarzeń. Sukcesem można nazwać ten debiut głównie dlatego, że polityk powoli nabiera wprawy i stara się przystosować do poetyki filmów internetowych. Jego materiały są często komentowane, a i sam autor próbuje odnosić się do opinii Internautów na temat jego videobloga.
Polscy politycy nie zdążyli jeszcze zaprzyjaźnić się z serwisami typu Youtube, Wrzuta czy Grono, ale następne wybory mogą tę sytuację drastycznie zmienić. Póki co jednak duża część polityków ma ogromne problemy z bieżącym odpisywaniem na maile wyborców.
Marta Gaik Kierownik projektu, Heureka