Drodzy Czytelnicy , przed Wami 40-ta Witryna. Wypada powiedzieć , że to jubileusz , aż strach. Czas upływa , treści przybywa . Jest jak jest.
Pozdrawiamy pięknie.
L . J. & A. K.
Autor fotki – W. Kadmonowa
DOROTA PŁOSZCZYŃSKA
Warszawa
W DZIECIŃSTWIE
liczba gwiazd była stała
dziura w niebie
odwracała źródło
jutro wczoraj
pokrywało elegią
grzmiał szofar modły
wznosiłam cicho
z ust do ust
tak mijał przyklejony do szyby
świat pytań
za wcześnie na lunapark i za późno
PISANIE WIERSZA
Wiersz powinien mieć akcję
która rozkręca sceny
jak rozpędzony pociąg
kończący bieg
na środku jeziora
macanie lądu
jest monotonne
jeśli dodamy
ofiary słonecznej burzy
zebrane na płótnie
z refleksem oleju
nad łupiną oka
zadziała siła natury
winniśmy także
dopisać sobie miłość
swawolną wyuzdaną
w domyśle dziewiczą
z rozłożoną na akty muzyką
na koniec (trzeba przecież skończyć wiersz)
dziecko w nas kwili
donosi słowa do milczenia
rączkami chwyta za krtań
dziewczynę staruszkę
o jednym imieniu
FOTOGRAFIA II
która wczoraj zmokła
rozpacz i zachwyt
pod klifami Albuferii
wśród skamielin
postać z siermiężnej przędzy
chroniczna przypadłość
pisania na piasku
chłód muszli
w soczewce obiektywu
na końcu światła
x x x x
wracaj
zapomniałeś biletu
to nic że w jedną stronę
odległość wytycza
kierunek
blanty leżą na stole
przepalony paciorek
wśród sampli i bitów
wzdycha do czarów
rozpięta koszula
staje się sztandarem
za plecami przeczucie
tworzy coś na kształt cienia
ogromnieje powietrze
zastyga zmęczony życiorys
nawet sen się zestarzał
za plecami świtu
wracaj
jesteś oddechem
zapomniałeś chyba
ZA SZYBĄ
jest taki wiersz
w którym czas trącony pamięcią
zapada się
gubiąc punkt ciężkości
kolory drażnią
szarość między bielą
a czernią
traci żywioł
jest taki wiersz
z ulicy wzięty
nieoczyszczony niemy
rysunek
uciekających drzew
lekko wydatna szczęka
dziecięcego zdziwienia
uśmiech rzucony na chybił trafił
STROF z KRAKOWA
* * *
Jesień i ceny tweedu skaczą allegro con brio.
Niebo, niegdyś niebieskie, jest ziemią niczyją.
Pod wełną cierpnie skóra; lęk jest bratem zimna.
Wzorem geometrii splot się w ciało wżyna.
Biją w siebie szarości rytmy. Lecz kroplówka
liści wsącza żółć w skórę i w końcu coś ugra.
Cierpnie skóra i żółknie. Zapis doświadczenia
czytelny i zbędny. Noc się w szron utlenia.
(W teatrze zaś w powietrzu wisi głód popcornu.
Czarne porno odkłania się białemu pornu.
Białe porno się kłania rozmowom o sztuce.
– Tak pięknie się pan smuci! – Tak pięknie się smucę!).
Poeci rozedrgani znacznie nowocześniej
piszą niż pisali tu jesieni zeszłej.
Lecz w nocy już nie krzyczą. Lub przynajmniej z rzadka.
Noc się dusi w skrzypiących, nadpróchniałych klatkach.
Psy grzeją łapy zmarzłe przy włazie kanału.
Powolność idzie szybko, a skorość pomału.
Świat się kuli w pozłocie, przejęty ciężarem.
Ciemne toczą się wody pod świętym Michałem.
Mokną zmięte od mroku sukienki; słup światła
śledzi miłość, co właśnie zginęła, przepadła.
Jesień wśród zjaw; to było i przyszło od nowa.
Święty Michał Archanioł w kamieniu twarz chowa.
Elementarz
Mrok. Światło. Obie te formy
naraz. Ziemski żywot
w wynajętym pokoju. Skromny
dług i przyczynek. Miłość
otwiera okno i wtenczas
świta. Jeśli więc nadzieja
przychodzi, to długo pamięta,
czego i jak nam udziela.
Wytchnienie, gdy ogród
zamyka się w sferze
ciepła i na powrót
jest rajem. Na przedzie,
nim słońce wzeszło, księżyc.
Jego chłód w obrocie
nie zmienia się. Więc strzeżmy
tego, co jasne, ciepłe.
Wszystkiego żywota
łaskawość dotyka
ran, słabizn, istoty
łez na białych policzkach.
Jesień. Tafla wody
cięta przez łódź ostrą.
Wzrok się zapala. Wtedy
odmyka się widnokrąg
spopielony na nice.
Traw szarość parzy palce.
Zapalona gromnica.
Stojący blask nad chmur tańcem.
4 listopada 2016 r.
A na Deser :
_________________
Jak cię kocham? poczekaj — wszystko ci wyłożę
Elizabeth Barrett Browning
( 6.03. 1806 – 18.06. 1861. Anglia )
Jak cię kocham? Poczekaj — wszystko ci wyłożę.
Kocham do dna, po brzegi, do samego szczytu
Przestrzeni, w której dusza szuka krańców Bytu
I Łaski idealnej, ginąc w tym przestworze.
Kocham cię tak przyziemnie, jak tylko zejść może
Głód; przy świeczce i w słońcu, gdy sięga zenitu;
Tak śmiało i tak czysto, jak ktoś, kto, Zaszczytu
Nie pragnąc, broni Zasad wspartych na honorze.
Kocham cię całym żarem, który niosłam w piersi
Przez mrok smutków; dziecinną wiarą wbrew niedoli;
Miłością, jaką we mnie niegdyś tylko święci
Budzili — kocham wszystkim, co cieszy i boli,
Tchem, łzą, uśmiechem, życiem! — a gdy Bóg pozwoli,
Będę cię nawet mocniej kochała po śmierci.
Przełożył Stanisław Barańczak
Odmowa
Spotkaliśmy się późno, niemal pod koniec drogi,
Mój przyjacielu — tylko przyjacielu!
Już całun przyszłej śmierci oplątał moje nogi.
Gdy czynią krok lub ruch, przybliżam się do celu.
W tym zagrożeniu, czy mam się odważyć
Zbliżyć do ciebie? Ja w moim bezruchu?
Czy na twe prośby mam pozostać głuchą?
Spójrz, czytaj w mojej twarzy.
Nie kocham cię, kochać się nie ośmielę!
Puść moją dłoń, idź, zechciej to uczynić!
Gdy szukasz róż, szukaj tam, gdzie się ściele
Ich dywan w parku, nie w piasku pustyni.
Czy śmierć i życie zważy,
Ze pieśń swą zniżyć chcesz do mej słabości?
Nie mogę kochać cię. Tych słów nie dość ci?
Spójrz, czytaj w mojej twarzy!
Mogłabym kochać cię niegdyś, w minione wiosny,
Wtedy mój duch się wznosił,
Jak teraz się pogrąża, gdy słyszy hymn miłosny.
O, gdybyś o tę miłość wówczas mnie tak był prosił,
Nim płacz świeżość policzków zwarzył —
Abym kochała cię silnym sercem i głową,
Rzekłabym może… tak, z uśmiechem rzekła owo
„Spójrz, czytaj w mojej twarzy!”
Lecz dzisiaj… Bogu wszak się podobało
Zatopić moje serce w życia fali.
W twej wielkiej, ciepłej ziemi nie mogę mieć udziału,
A lekka pieśń żałobą mnie przywali
Czy miłość, która nawet świętym każe
Za tobą iść, czy mnie na swoją stronę
Przechyli? Ale ja? Mnie wybrać jako żonę?
Spójrz, czytaj w mojej twarzy!
Gdy widzę jasno, jak się widzi we śnie,
Jakąś kobietę pełnowartościową,
Której głos srebrny jak strumienie leśne
Zdradza jej duszę, co rodzi to słowo,
Młodszą, beztroską, umiejącą marzyć,
O oczach, które — ty musisz zapomnieć —
Błyszczą, gdy moje… nie, nie, skąd płacz do mnie!
Spójrz, czytaj w mojej twarzy!
Zegnaj mi więc, zbyt późno napotkany,
Abyś mógł podejść jeszcze bliżej trocha.
I bądź szczęśliwy, gdyś wśród ludzi znany,
Niech cię wybrana kobieta pokocha,
Nie ja! To się nie może zdarzyć.
Jam już stracona, zmieniona, jeżeli
Dalej tak pójdzie, nikt się nie ośmieli
Oglądać mojej twarzy!
A więc bądź zdrów! Do ciebie myśli płyną
I błogosławię w nich wszystko, co twoje:
Twą lampkę na oliwę i kielich twój na wino,
I serce twe na radość, i rękę — niech spokojem
Drugą na wierność darzy.
Ja cię nie kocham, nie! Idź już, nie zwlekaj dłużej!
Zabrakło w duszy mej odwagi, by powtórzyć:
„Spójrz, czytaj w mojej twarzy!”
Przełożyła Ludmiła Marjańska