JAROSŁAW BAPRAWSKI
ur. 21.02. 1970 r.
absolwent Pedagogicznego Studium Technicznego w Ciechanowie .
Zawodowo zajmuje się kowalstwem tradycyjnym .
Globtrotter i bibliofil . Poeta . Podlaskie
Wydał tomik ” KADRY I FLESZE ”
O DRZEWACH NA KTÓRYCH ROSŁY DOLARY
moja babcia mówiła Jaruś
Bieda wszystkiego nauczy
a że był to czas realnego socjalizmu
o marcepanach mogłem pomarzyć
zamykałem oczy pełne łez i jadłem
co tylko dali
chleb
smalec z ogórkiem
duszoną cebulę i jakieś skwary
wraz z wiekiem
zrozumiałem o czym mówi
i zobaczyłem jej wspomnienia
o ludziach z obozów rzucających się
na ochłapy czegokolwiek by przedłużyć nadzieję
gdy dzisiaj
mamusie wypruwają
żyłki z chudziutkiej polędwiczki
a dziecię bezstresowe usteczka wykrzywi
i pierdolnąwszy tym wszystkim o podłogę
z nieszczęścia zaleje się łzami
jak w czasach terroru
jak ci co śnili
o płotach z kiełbasy
NIEWIDZIALNI
z dnia na dzień
samotny i zamyślony
wyglądam przez okno
do roześmianych twarzy
może ktoś zobaczy
i wstąpi na słowo
kiedy wychodzę do ludzi
długa ulica faluje obojętnie
samotnością stratowanego chodnika
i płaskimi twarzami
zatroskanych obywateli
szklanych pułapek
zazdroszczę gołębiom
mogą nasrać na głowę
i mają to wszystko
w podogoniu
nagle biała laska
czarny okular na twarzy
dotyka mnie w ramię
nie wierzę i laska
chyba też
otrzepując mi mankiety
z podróżnego kurzu
cześć stary
mnie też nikt nie widzi
chodź pójdziemy razem
niech laska prowadzi
* * * * *
dzisiaj ci pieśni śpiewają
kwiaty rzucają w twój grób
po latach żmudnej udręki
nagrodą twą wieczny sen
już nie obudzą cię szepty
kochanek niegodnych ust
i nawet melodie z harmonii
nie zagłuszą dudnienia grud
z ostatnią łopatą piachu
zerwie się ziemski film
lecz na ekranie białym
zabraknie napisu the end
a i reżyser nieskory
tracić żadnej z gwiazd
podnieście oczy ku niebu
czy którejś dzisiaj wam brak
podnieście oczy ku niebu
czy którejś dzisiaj wam brak…
HISTORIA SZERSZA OD AUTOSTRADY
dzisiaj tu bezbarwnie
i szaro dookoła
nadtopiony brudny śnieg
zastygł w rudą grudę
nawet stary wiatr
rozżalony tym widokiem
odpuścił sobie dmuchanie w szpary
rozwartych agonalnie na przestrzał stodół
cichych świadków
których oczy widziały
tyle samo poczęć
co i zjeść
w żałosnym skrzypieniu krokiew
oplecionych sznurem
na szyi
nie oglądających się
na nikogo i za niczym
jeszcze jedynie sztachety płotów
wygięte artretyzmem walczą z bólem
przebitych ramion przed złamaniem kolan
niczym wiara
rzucona na zatracenie
gotowa bronić kikutów kominów
dla samego zapachu chlebowego pieca
tutaj i Krzyże
nawet w pojedynkę
zardzewiały gwoźdź i kamienie
gotowe są godzić
LISTY Z KAMERUNU
do napisania tego wiersza
nie skłoniło mnie nic
nadzwyczajnego
kochanie
prócz tej cholernej tęsknoty
w oczekiwaniu na krupnik
parzony litewski boczek
i sycące jęczmieniem
błogosławione sny
w które to uciekam
trawiony tęsknotą za Tobą
głodny
POD MAŁOSOLNYM OGÓRKIEM II
gdy trzeci raz upadł
pod ciężarem rozlania
powiedziałem do niego
Mistrzu
Wstawaj kurwa twoja mać
Ludzie na ciebie patrzą
a i Matka zaraz wpadnie
sławić twoje pochodzenie
nie reagował na doping
więc wziąłem zwłoki
na ramiona
i w zgiełku pospólstwa
wyniosłem poza cień
jego potęgi
SMUTNA HISTORIA
na starej maszynie do szycia
fotografia czarno-biała
jeszcze młode
roześmiane oczy
i splecione dłonie
a na ścianie Pan miłosierny
nawołuje tęczą promieni
pójdźcie anioły
Jezu ufamy Tobie
na pokuciu
Matka Boska Karmiąca
aniołem stróżem
nad łóżkiem dziecka
rozkłada oczy
oddychają ściany
żyjące kapliczką
u szczytu domu
Maryjo Częstochowska
miej nas w opiece
szkaplerzyku
nad drzwiami
krzyżem
Jezus przybity
i głos ligawy
z oddali
to Polska
moich dziadków
ojczyzna
***
nad miastem
wyblakły już gwiazdy
chwiejny krok unosił me zwłoki
za zapałką spływającą rynsztokiem
tak jak niegdyś w dzieciństwie
gdy marzyłem o rejsie
w nieznane
w drodze powrotnej ze szkoły
jeszcze wszystko było możliwe
* * * * *
jest w życiu taki moment
wszystko obrzydnie
znaczki klasery wino syreny
bary hotele cichodajki galerie
myślisz
to koniec
wypaliłeś się
nic bardziej mylnego
potrzebujesz zepsutych kobiet
bo te w życiu były takie zdrowe
niech je piekło pochłonie
…………………………………………………………………………………………………………………….
LUDMIŁA JANUSEWICZ
Koszalin
O ENDORFINACH i POEZJI
Każdy człowiek jest nieszczęśliwy na swój sposób, natomiast ludzie szczęśliwi wydają się być do siebie podobni.Czasem na swój prywatny użytek zastanawiałam się nad powyższym zagadnieniem i nie dochodziłam do żadnych rozwiązań!
Do czasu, kiedy pewien pan, który mnie lubił, powiedział, że
przy całej dojrzałości mam w sobie również wrażliwość
dziecka.
I wtedy wszystko stało się dla mnie jasne, winę za szczęście
ponoszą endorfiny, to one powodują, że doznajemy uczucia
nieomal nirwany.
Lubię bawić się słowami i bliski jest mi stan najarania lub
narajania, jak nirwanę nazywam na własny użytek.
Otóż ten pan sądząc, że swoją uszczypliwą uwagą na temat
dziecięcej wrażliwości mojej duszy trochę mi dokuczy zrobił
mi wręcz przeciwnie, prawdziwą przyjemność.
Możliwe zresztą, że akurat ta cecha bardzo mu się podobała,
zwłaszcza, że przedtem zrobił mi wykład o dziecinności,
czyli infantylizmie u niektórych piszących, gdy na przykład
mocno leciwa dama pisze, że jest motylem.
A przecież wiemy, że motyl żyje zwykle dwa, trzy tygodnie,
w tym czasie nie je ani nie pije, żyje wyłącznie miłością.
Gdyby o motylu napisała młoda dziewczyna, to kto wie…
Przechodząc do poważniejszych spraw, wymyśliłam, też na
własny użytek, nowy rodzaj wiersza, nazwałam go wierszem
wysmukłym, co oznacza, że jest piękny i naprawdę
wysmukły.
Ten termin może niestety oznaczać także wiersz naiwny,
przegadany – wtedy to będzie wiersz „wysmukły”, czyli taki,
że jak się go czyta, zaczynają boleć zęby.
ADAM KADMON
ZIEMIA SZCZECINECKA , ŚRODKOWOPOMORSKIE.
Żonce mojej , kadmonowej właścicielce
NIE NA MIEJSCU JEJ NIECHĘĆ . A NIENAWIŚĆ ?
Mogę , powiedziała , być twoim wrogiem serdecznym ,
nienawidząc cię do woli , aż do zapiekłości.
Nie każdy mąż jest wierszopisem , mającym ambicje.
Czarci wiedzą , jakie . Nie pragnę i nie chcę tym
zachętom sprostać. Bo niby , po jakiego diaska ?
Nie mam woli za męża u boku zatrzymać poetę.
Jestem kobietą , tak jak setki innych , ongiś naiwnych ,
jednak teraz mnie mierzisz i nie poznaję już ciebie.
Nie rozpoznaję chłopca , którym lata temu byłeś
i nie widzę przyczyny , dla której
ciebie utraciłam. Bezpowrotnie , jak sądzę.
Bezprzecznie.
On z pokorą wysłuchał jej słów jeremiady,
stanowczego dictum acerbum ,
obruszony niedobrą oceną swej miłości
własnej.
Zaraz jednak zawrócił do kraju fantazji,
gdzie donośny klangor żurawi pod lasem
i szept daimoniona* , unoszący duszę.
Mogła tylko słyszeć , jak pogłos jej skargi
posępnej rozbija się wewnątrz czterech
ścian pustego domostwa. Zatem
triangle, z idiofonów
* Daimonion , w grece klasycznej – głos boży, sumienie.
Na tradycyjny nasz deser: JESIENIN
______________________________________________________
Dziś wekslarza w rynku zapytałem
Sergiusz Jesienin
Dziś wekslarza w rynku zapytałem,
Co mi rubla dał za pół tumana,
Jak zaskarbić sobie piękną Łałę,
Jak po persku rzec jej „ukochana”.
Dziś wekslarza w rynku zapytałem
Szeptem lżejszym od fali na Wanie,
Jak zaskarbić sobie piękną Łałę,
Najpieściwszym słowem „całowanie”.
Potem znów wekslarza zapytałem,
W sercu mym nieśmiałość kryjąc skromnie,
Jak zaskarbić sobie piękną Łałę,
Jak powiedzieć „Chcesz należeć do mnie?”
Odpowiedział na to wekslarz krótko:
„Cóż w miłości znaczy puste słowo?
O miłości wzdycha się cichutko,
Tylko oczy płoną rubinowo.
Pocałunek nie ma żadnej nazwy.
Przecie to nie napis na mogile.
Wionie różą pocałunek każdy
I zostaje na ustach za chwilę.
Poznasz miłość w radości i w męce.
Tu przysięga nigdy nie wystarcza.
«Jesteś moja» — powiedzą te ręce,
Co zerwały z twarzy miłej czarczaf”.
Przełożył
Włodzimierz Słobodnik
List do kobiety
Sergiusz Jesienin
Pani pamięta —
tak, na pewno pani pamięta,
jak stałem milcząc,
O ścianę oparty,
pani wzburzona była i przejęta,
i słów mi nie szczędziła
złych i twardych.
Pani mówiła,
że rozstać się musimy,
że dosyć ma już
udręk tych i szaleństw,
że jej pisane zająć się czymś innym,
rozsądnym,
mnie zaś —
w dół się toczyć dalej.
Kochana!
Nie kochała mnie już pani.
I nie wiedziała, że w przechodniów tłoku
byłem jak szkapa zagoniona w pianie,
z ostrogą jeźdźca bezwzględnego w boku.
I nie wiedziała,
że w tę kurzawicę,
w tę burzę chybocącą światłem,
dlatego tak się dręczę, że nie widzę,
dokąd nas pędzi zdarzeń fatum
Nie dojrzysz przecie twarzy
twarzą w twarz.
Wielkie — z dystansu się dostrzega.
Gdy huczy fala, trzaska maszt,
oglądać się za ocaleniem trzeba.
Ziemia — to statek!
Lecz ktoś raptem
po nowe życie, nową chwałę
odważnie posterował statkiem
wprost w oko burzy rozszalałej.
Któż z nas na deskach roztańczonych
nie padał, nie miał mdłości, nie złorzeczył?
Rzadko się trafiał doświadczony,
który zawrotu głowy nie czuł.
Wtedy,
wśród wrzawy i zamętu,
od miotającej się hołoty
uciekłem na sam dół okrętu,
żeby nie patrzeć na wymioty.
A był ten dół
rosyjską knajpą,
gdzie jam, nad szklanką nachylony,
chciał na dno iść nie z całą łajbą,
lecz sam,
pijany,
wyzwolony.
Kochana!
wiem, dręczyłem panią,
widziałem w oczach
żal i melancholię,
że trwonię się na zgrywę tanią
skandale oraz alkohole.
Lecz nie widziałaś,
że w tę kurzawicę,
w tę burzę chybocącą światłem,
dlatego tak się dręczę, że nie widzę,
dokąd nas pędzi zdarzeń fatum…
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Czas mija.
Nie jesteśmy tacy młodzi.
Inaczej czuję i nie to mam głowie.
Wołam w płynącej gładszym nurtem łodzi:
Chwała i sława sternikowi!
Czułe uczucie
dzisiaj w sercu pieszczę.
Pamiętam pani smutek i znużenie…
więc teraz oto
zawiadomić spieszę.
Nie patrz na mnie z takim wyrzutem
Sergiusz Jesienin
Nie patrz na mnie z takim wyrzutem,
bo choć wzgardę moją dostrzegłaś,
Lubię oczy twe mgłą zasnute
I wykrętną twoją uległość.
Zdajesz mi się wręcz rozpostartą,
Lecz zobaczyć bierze mnie chętka,
Jak lisica, udając martwą,
Nieostrożne chwyta pisklęta.
No, cóż, chwytaj, ja się nie boję,
Czy twój zapał jednak nie zgaśnie?
Wiedz, o serce wyziębłe moje
Już się takie potknęły właśnie.
Kocham przecież nie ciebie, miła,
Jesteś echem, jesteś odbiciem,
W tobie inna mi się wyśniła,
Co ma oczy całe w błękicie.
Może nawet nie jest łaskawa
I na pozór może jest chłodna,
Lecz jej godny chód i postawa
Poruszyły mi serce do dna.
Taką trudno jest otumanić,
Do niej zawsze pójdę z ochotą,
A ty nawet nie zdołasz zranić
Zakłamaną swoją pieszczotą.
Lecz ci wyznam prawdę zawiłą,
Chociaż takem cię upokorzył:
Gdyby piekła i raju nie było,
Człowiek sam by je sobie stworzył.
Przełożył
Jan Brzechwa