SERDECZNIE WITAMY ADMIRATORÓW POEZJI. Mamy zatem już 21 Witrynę , wiedząc dokładnie , ile jeszcze przed nami.
Dziś w gościnie, gości miłych przedstawiamy , poznanych w Sieci. Jest Mieszko Rybiński , chroniący swą prywatność i Witek Łukaszewski, artysta wszechstronny : muzyk , kompozytor , poeta , kreator kulturalnych wydarzeń – jednym określeniem – BARD. Wiemy o nim tylko ,że siedzi w samotni , gdzieś w lasach podpoznańskich, zapewne opodal Puszczykowa , może Puszczykówka ? Bardzo Fajni ludzie. Godni uwagi ,warci polecenia.
Nas obojga przedstawiać nie trzeba.
Na oczywisty deser , dziś mamy Sylvię Plath , neurasteniczkę,obciążoną dziedzicznie skłonnością do depresji. Być może – najwybitniejszą poetkę amerykańską pierwszej połowy XX wieku. Niestety , swojego Nobla nie doczekała. Nie chciała arcystanowczo. Wolała gaz z piecyka.
Ludmiła Janusewicz & Adam Kadmon
______________________________________________________________________________________________________________
LUDMIŁA JANUSEWICZ * – KOSZALIN ______________________________________________________________________________________________________________
Ludmiła Janusewicz
CO MOŻE NAS
_________________
Co może nas jeszcze
zadziwić na świecie
gdy latamy jak ptaki
lub trzmiele na
wietrze
Gdy porządek życia
dbany każdą chwilą
w jednej sekundzie
staje się
mogiłą
* ilustracje – obrazy Ludmiły
__________________________________________________________________
MIESZKO RYBIŃSKI z RADOMIA
__________________________________________________________________
VIVALDI
________________
skrzydlaty lew
zostawia na posadzce mokry ślad
republika karnawału
nie zezwala na ciszę samotności
jeśli już i z niejakim wstydem to w czas postu
gołębie i wróble
gołębie, mewy i wróble
historia dziewcząt z Ospedale della Pieta
zaczyna się zwykle na stopniach sierocińca
tak zwykle
huczą kartonowe błyskawice
skrzypią mechaniczne fale
i warczą na siebie chude psy na stopniach palazzo
i tłuste osły w surdutach obszytych złotem
klaszczą dla dziewcząt z Pieta
obleśni starcy przynoszą świecidełka i kandyzowane owoce
Rudzielec żłopie powietrze jak topielec wodę
dźwięczą: celibat, astma i śmierć
nadyma się przesada w śpiewie
mistrz ogromnieje w kroku
dłoń blada na strunach się układa
fortuna przepada pod zegarem karciarzy
łamie się płomień świecy a słuchacz gubi wątek
skaczą sobie do oczu harmonia z inwencją
radość jest dominantą
czarną rozpacz przynosi świt i świat przed śniadaniem
po drugiej stronie naszego morza gotują zupę z kamieni
bo tutaj się zamyka okiennice przed słońcem
nie miejsce na pytanie
czy stawał mu dęba gdy sam wchodził za zasłonę w Pieta
a wzbroniona namiętność popęd hamowany
brały nań odwet jako kłótnia akord septymowy
M.Rybiński 2014
* * * * * * * * * * * * *
WYSTYGA BIEL EKRANU
____________________________
na stopniach kina niemego od lat
dwaj menele drżą z zimna i z niedopicia
na drobne mają marne widoki
na stopniach kina nieczynnego od lat
dwaj menele po swojemu śmierdzą
po swojemu się trzęsą
między nimi bursztynowy pies
grzeje się między pierwszym a drugim
menelem na stopniach kina
zamkniętego lata temu
gdzie nikt nikomu nie wyświetli
snów kolorowych zmyślonych historii
dobrych zakończeń
dawno zgasłych wystygłych zimnych
dwaj menele w poszukiwaniu widoków na drobne
albo dowodów na istnienie duszy czworonoga
na stopniach kina nieczynnego od lat
między jednym a drugim pierwszym lepszym
trzęsącym się z zimna i pragnienia
grzeje się pies
tylko on wygląda jak człowiek
M.Rybiński 2015
Wiersze Niepierwsze Mieszko Rybiński
KSIĘGA LICZB
_____________________
dzisiaj dwieście osób zginęło w Syrii
wczoraj dwieście osób w Syrii
przedwczoraj też i przed przed wczoraj
dwieście
Jak szybko policzysz do dwustu
w którym momencie przerwiesz liczenie
aby nabrać powietrza
wziąć sobie jeszcze łyk powietrza
garść powietrza
przy dziewiętnastu
czy może uda ci się dojść na wydechu
dociągnąć dobić do trzydziestu
potem do pięćdziesięciu czterech
to nie są dokładne dane
bo wczoraj około dwustu osób zginęło
przedwczoraj około dwustu w Syrii
około dwustu zginie dzisiaj
do ilu doliczysz jutro
jak szybko policzysz jutro
M.Rybiński 2015
__________________________________________________________________________________________________________________
WITEK ŁUKASZEWSKI – MUZYK , POETA , WRAŻLIWY CZŁOWIEK , INTERESUJĄCY TWÓRCA.
__________________________________________________________________________________________________________________
* * * * * * * * *
Przez moje oczy rzeka już płynie
i sen widzę
zmarły po jutrzni
w dolinie.
Mak się sypie przez brzozy,
a konie w dymie i w trawie
bóg rzeki i chmury
traktują łaskawie.
Kiedyś, gdy będzie za późno
zapłaczesz,
spojrzysz w me martwe oczy,
a jabłko z mojej pieśni
pod nogi ci się stoczy.
Znajdzie się w tomie „La Catedral”.
* * * * * * * *
Pożegnanie.
____________________
Ja chyba w sobie już przeżyłem wszystko.
Jestem jak suknia obiecana ciału.
Sypię proso w jesienne ognisko
i skromny bagaż pakuję pomału.
Kiedyś po sadzie biegał mały chłopiec,
teraz mężczyzna pochyla się ciężko
a leśne duchy przysiadłszy na ganku
już mnie do siebie przywołują fletnią.
Wciąż mi się zdaje, że już dawno jestem
tam dokąd idę z podniesioną głową
i wdycham w siebie rozgrzane powietrze
idąc na stację opuszczoną drogą.
Znajdzie się w tomie „La Catedral”.
* * * * * * * *
Nie mów
nic.
Nie mów,
jak długo będziesz.
Nie mów nic,
aż do dnia, kiedy powiesz, że odchodzisz.
Albo tego
też mi nie mów!
Zostaw tylko zapach
i zgaś światło!
Witek Łukaszewski „La Catedral”.
Cisza wokół mnie
jest bezszelestną
tak bardzo,
że nawet szept staje się bluźnierstwem.
Coś się przesuwa w sekundach,
a poza minutami
istnieje drugie życie.
Godzina, jak wódka spływa do gardła.
Płot chyli się ku upadkowi.
Z tomu „La Catedral” leżącego w szufladzie:-)
_____________________________________________________________________________________________________________
ADAM KADMON – POMORZE ŚRODKOWE * *
______________________________________________________________________________________________________________
SŁOWA JAK GESTY
___________________
Dłoń wyciągnięta zwisa wśród eteru.
Co się liczy ? Ignorancja , albo coś
większego. Strach przed ujawnieniem
swej własnej słabości.
Taki charakter , powierzchowny
w odbiorze innego lecz siła uroku
najmniej niebanalna. Wbijająca
w glebę.
Ma wszystko , co trzeba , aby być Człowiekiem.
Tylko w swój talent , dany jej od Boga ,
nie może uwierzyć.
Toteż konfabuluje nową , własną postać.
- Wsadź sobie w dupę tę dawną
kreację – powiada. A rozum przecząco :
- To nie da się zmieścić.
BÓG Z NAMI
________________
Bóg z nami wszystkimi , ryknęli odważnie ;
kto przeciw nam , nieprzyjacielem Boga .
Ciernista korona stoczona w niepamięć.
Rzeczą arcyważną niedzielny jest obiad.
I do wyboru – przy urnie przystawka.
I na barykady marsz – w ogródkach piwnych !
SZEPTUN
________________
Magia jest w nas :
w każdym z nas, co wierzą
przestrzegając zasad.
Tu ważne są słowa ,
których treść niesie za sobą
określone związki ;
stąd imiona carów
japońskich ukryte bezpiecznie
od chwili poczęcia , aż do samej
śmierci.
Po niej prawdziwym imieniem
władcy zwana jest
epoka władzy.
Rytuał nie musi stanowić
zagrożeń, jeśli nie
zaprzysiągł zmowy demonom ,
z dna piekieł.
Wiedzą o tym wybrani :
ludzie wrażliwi , kwiaty i nasze
zwierzęta.
Nie ma sensu rozprawiać
nad oczywistym.
W sobie wyczuj potęgę fluidów ,
a dowiesz co więcej -
oby nie po czasie , jeno raz
nam danym.
Inaczej nie byłoby nigdy
ofiarowania w naturze poezji.
( mojej ostatnio najwierniejszej Recenzentce )
______________________________________________________________________________________________________________
Na deser , w tej odsłonie – SYLVIA PLATH ( 1932 – 1963 )
__________________________________________
ARIEL*
___________
Zastój w ciemności,
Wtem bezcielesny błękit,
Potop wzgórz, odległości.
Boska lwico,
tak stajemy się jedną
Osią pięt i kolan!-Bruzda
Dzieli się i mija, siostra
Brązowego łuku
Szyi, co mi umyka,
Jagody jak oczy
Murzyna zarzucają
Haczyki-
Czarne, krwawe kęsy,
Cienie.
Coś innego
Unosi mnie w powietrzu-
Uda, włosy;
Gruda z mych pięt.
Jak biała
Godiva, rozbieram się-
drętwe ręce i perswazje,
Teraz jestem
Pianą pszenicy, rozbłyskiem mórz.
Krzyk dziecka
Wtapia się w ścianę
A ja
jestem strzałą,
Rosą w samobójczym
Locie, we wspólnym pędzie
Do czerwonego
Oka, kotła poranku
MALIGNA – SYLVIA PLATH
____________________________
Czysta? Cóż to znaczy?
Języki piekła
Są tępe jak potrójny
Język tępego, tłustego Cerbera
Sapiącego u bram. Niezdolnego
Wylizać do czysta
Drżące ścięgno, grzech, grzech.
Suche drewno krzyczy.
Niezniszczalny zapach
Zdmuchniętej świeczki!
Kochanie, dymy wysnuwają się
Ze mnie jak szale Isadory. Boję się,
Że któryś z nich zaczepi się i utkwi w kole.
Te żółte posępne dymy
Tworzą swój własny żywioł. Nie wzlecą,
Lecz będą krążyć wokół globu
Dusząc starców i pokornych,
Słabe
Wychuchane niemowlę w łóżeczku,
Przerażający storczyk,
Co zawiesza swój wiszący ogród w powietrzu,
Diabelski lampart!
Promieniowanie wybieliło go
I zabiło w ciągu godziny.
Namaszcza ciała cudzołożników
Jak popiół Hiroszimy i przeżera je.
Grzech. Grzech.
Kochanie, przez całą noc
Wciąż migotałam i gasłam.
Pościel ciąży jak pocałunek rozpustnika.
Trzy dni. Trzy noce.
Woda z cytryną, rosół
Z kury, wymiotowałam po nim.
Zbyt czysta jestem dla ciebie lub innych.
Twoje ciało
Rani mnie jak świat rani Boga. Jestem latarnią -
Moja głowa księżycem
Z welinowego papieru, ma wykuta jak złoto skóra
Niezwykle delikatna, niezwykle cenna.
Czyż nie zdumiewa cię mój żar i jasność.
W samotności jestem olbrzymią kamelią,
Która rumieniąc się przybliża i oddala.
Zdaje mi się, że wzlatuję.
Zdaje mi się, że mogłabym wstać —
Kulki rozżarzonego metalu unoszą się, a ja kochanie,
Jestem czystym acetylenem,
Dziewicą
W asyście róż,
Pocałunków, cherubinów,
Cokolwiek te różowości oznaczają.
Nie ciebie ani jego.
Nie jego ani kogoś innego.
(Moje ja, te halki starej nierządnicy, topnieją) —
W drodze do raju.
Przełożyła
Teresa Truszkowska
SEN NA PUSTYNI MOHAVE – SYLVIA PLATH
______________________________________________
Brak tu płaskich kamieni na palenisko.
Są tylko gorące ziarnka. Jest sucho, sucho.
Powietrze niebezpieczne. Południe działa dziwnie
Na oko duszy, wznosząc niespodzianie
Szpaler topoli w bliskiej odległości, jedyny
Obiekt poza zwariowaną równą drogą,
Co przypomina o ludziach i domach.
Chłodny wiatr winien mieszkać wśród tych liści,
A rosa na nie opadać cenniejsza od monet
O błękitnej godzinie przed wschodem słońca.
Lecz topole cofają się, niedostępne jak jutro
Lub lśniąca złuda rozlanej wody
Ukazująca się bardzo spragnionym.
Myślę o jaszczurkach wachlujących się językami
W szczelinie niezwykle małego cienia,
O ropusze strzegącej kropli swego serca
Pustynia jest biała jak oko ślepca
I drażniąca jak sól. Wąż i ptak
Drzemią w dawnych maskach gniewu.
Omdlewamy z gorąca jak kozły u kominka.
Słońce gasi popiół, a tam gdzie leżymy
Spękane od żaru świerszcze gromadzą się
W czarnych pancerzach i krzyczą.
Księżyc za dnia świeci jak smutna matka
Świerszcze wpełzają nam we włosy,
By grać na skrzypcach przez krótką noc.
Przełożyła
Teresa Truszkowska
LIST MIŁOSNY – SYLWIA PLATH
_________________________________
Trudno opisać zmianę, jaką wniosłeś w me życie.
Jeśli teraz żyję, przedtem byłam jak martwa,
Choć jak kamień nic sobie z tego nie robiłam
Trwając w miejscu zgodnie ze zwyczajem.
Nie przesunąłeś mnie o cal, wcale nie —
Ani nie zostawiłeś mnie, bym ku niebu wzniosła znów
Małe ślepe oko, oczywiście bez nadziei,
Że ujrzę tam błękit lub gwiazdy.
To nie było tak. Powiedzmy, spałam. Jakiś wąż
Skrył się wśród czarnych skał niczym czarny głaz
W białej szczelinie zimy — —
Podobnie jak mych bliźnich nie cieszył mnie
Widok miliona doskonale wyrzeźbionych
Twarzyczek spadających wciąż, by stopić
Moje lico z bazaltu. One rozpłynęły się w łzach
Jak aniołowie opłakujący tępotę ludzkiej natury,
Lecz to nie przekonało mnie, a łzy zamarzły.
Każda martwa głowa wdziała przyłbicę z lodu.
A ja spałam jak zgięty palec.
Wpierw zobaczyłam przejrzyste powietrze
I krople zamknięte unoszące się w rosie
Przezroczyste jak duchy. Stos obojętnych
Kamieni leżał dokoła mnie.
Nie wiedziałam co z nimi począć.
Lśniłam łuskami miki i odwijałam się,
By niczym jakaś ciecz wypłynąć
Spomiędzy ptasich nóg i roślinnych łodyg.
Nie dałam się oszukać. Poznałam cię od razu.
Drzewo i kamień błyszczały bez cienia.
Moje długie palce stały się przejrzyste jak szkło,
Zaczęłam pączkować jak marcowa gałąź
Ręką i nogą, ręką i nogą.
Od kamienia ku chmurze, tak właśnie wstępowałam.
Teraz przypominam jakiegoś boga,
Gdy tak wzlatuję w powietrze w mym duchowym przebraniu
Czysta jak szyba z lodu. To prawdziwy dar.
Przełożyła
Teresa Truszkowska
________________________________________
*Ariel to imię konia
tł. Teresa Truszkowska.
** red. tech. Witryny – W. Kadmonowa