Witaj.
Mam pewne wrażenie ,że nie zachwyci Cię ten wpis . Część jego jest wykoślawiona dzięki mojemu mojemu office’owi,zwłaszcza ostatnia część – INTERLUDIUM poświęcone Zeusowi.
Zobaczysz jednak nieczęstą u mnie , próbę „poezji prozaicznej” ; zapis o tyle ważny dla mnie, o ile identyfikujący Kadmona , jako przedstawiciela soft-turpizmu lub jak wolisz , neoturpizmu.
Jak zwał, tak zwał. Polecam, zachęcam , pozdrawiam.
IDŹCIE
Idź w stronę swojej gwiazdy
nie spuszczaj z niej oczu.
Bądź wierny jak tylko wypowiedział
swe strofy Poeta.
Nigdy nie pomyl kierunków
bo zapłatą koszt słony.
Na przykład dyshonor
na przykład piekło sumienia.
Bądź podobny dawnym herosom
co nie mylili się nigdy
a nie było ich wielu
Pamiętaj o moralnym prawie
i niebie gwieździstym
nad głową.
To starczy
gdy otwarty umysł.
INTERLUDIUM
Jestem Aleksander ,
mam ukończone już lat szesnaście,
co czyni mnie
w oczach Makedonów
młodym wojownikiem.
Właśnie nim się staję ,
w czas tej właśnie podróży
na Peloponez.
Na wycieczkę
wybrałem się w towarzystwie
najlepszych falangitów ,
których tysiące
ma mój domniemany
ojciec – szkaradny ,
jednooki niczym
Polifem , wielki Filip .
Zdobywca. Babołak, skończony pijanica ,
awanturnik ,
któremu udaje się wszystko
jak dotąd osiągnąć.
Mieczem , spiskiem intrygą , układem.
Mam tych kilkanaście wiosen ,
a jednak dostrzegam ,
że za długo żyję w posępnym
cieniu wielkiego Filipa ,
w cieniu , który już niebawem ,
rozciągnięty będzie na całą Helladę.
Po to mnie właśnie posłał on , złowrogi Filip.
Nie potrafię uwierzyć ,
żem latrośl jego .
Ja jestem piękny , miły i uczony.
Najcnotliwszy
z helleńskich mędców , sam Arystoteles -
wychowanek Platona -
moim przewodnikiem.
Uparcie dążącym , abym jako jego dzieło ,
stał się doskonałym.
Na razie z pokorą przyjmuję
starania starego tyrana wszechwiedzy ;
ale ja nie o tym.
Poszliśmy do Aten , traktaty zawierać.
Budować przymierze , tworzyć jeszcze większą -
wielką Grecję.
Zjednoczoną , silną jak nigdy jeszcze ,
pod łaskawą dominacją króla Makedonów.
Po drodze mijając nieśmiertelną Spartę ,
która murów nie ma obronnych.
Ich mur ostateczny, wyległ gromadą ,
w szeregach ciężkozbrojnych
zuchwałych hoplitów, radych
w ciała nasze swe pogrążyć ostrza.
Stali prości ,
nieruchomi jak skała, z której własnych
zrzucają
staruszków niepotrzebnych.
W słonecznych promieniach błyszczały puklerze ,
groty włóczni i białka oczu
żołnierzy Lacedemonu.
Cholera im w bok , niech-że sobie stoją ,
gapiąc się na nasze szyki. Przeszliśmy
przed ich frontem o kilka stajów ,
niczym w defiladzie ;
nasze ostatnie szeregi , pokazały
Spartiatom niemyte, gołe tyłki -
na nich wypinając.
Nie podjęli boju , gapiąc się bezsilnie ,
gdyśmy ich mijali , a trąby nam grały ,
flety , i dudniły bębny nasze wojenne.
O wizycie w Atenach , nawet tu nie wspomnę.
Oddelegowana starszyzna nasza ,
poszła na narady z Areopagiem ,
zmuszając tych ludzi ,
by z wielkim niesmakiem widzieli ,
jak nasi pochłaniają kratery wina ,
jeden za drugim ,
bez dolewania wody; na Bogów -
dla nich barbarzyńcy
w centrum kultury znanego
im świata. Swoją drogą , kto normalny widział ,
by wino – dar boży -
bezwstydnie rozcieńczać ?
W imię , niby czego ?
W dodatku jeszcze ,
jakiś brudny staruszek ,
bezczelnie wylegujący się w beczce ,
w kącie Agory , obraził mnie szpetnie.
Księcia tronu. To ma być kultura ?
Z niesmakiem wyszedłem poza bramy Aten.
Wziąwszy dla towarzystwa kilku
zaufanych wojaków z falangi,
na podbój ruszyłem samego Olimpu ,
w odwiedziny nieśmiertelnych.
Na sam szczyt , jak powiadają , dotąd
obcy człowiekowi.
U podnóża rozkazałem czekać cierpliwie
moim towarzyszom ;
czas mieli wolny dla siebie ,
ja go znajdę w drodze na wierch ,
chmurami spowity.
Filip , znawca koni , ten przeklęty Filip ,
jakoby mój surowy i odległy ojciec !
Co mam począć – myślałem – aby mnie nie ubiegł ,
w moich osobistych planach , ambicjach ,
w ciekawości świata?
Na szczyt się puściłem , po drodze
lub nawet -
z powrotem – ubijając jakieś stare ,
wyliniałe lwisko , wylazłe ze śmierdzącej ,
zapuszczonej groty.
Był to dobry omen , na Logos ,
najlepszy ze znaków !
U celu wyprawy bogów nie widziałem ,
ni kryształowych pałaców ,
nigdy nie schnącego strumienia
z nektarem ,
ani garkuchni wypełnionej ambrozją.
Skała była goła ,
dzika, nieprzyjazna , zimna i upiorna.
Obca naszej wierze i jej ideałom.
Mógłbym z satysfakcją już zostać cynikiem
lecz szkoła cyników , nie powstała dotąd .
Ach , szkoda !
Wierny Parmenion , mój daimonion życzliwy ,
napisał mi w poczcie ,
że właśnie utłukłem -
ostatniego lwa naszej ekumeny ;
przyjmę to za pewnik.
Przecie ma wszędzie w Grecji uszy swe i oczy.
Tak , jak uwierzyć winienem mej matce Olimpias ,
wrogo nazywanej w Pelli czarownicą.
W to, że poczęła mnie z bogiem
pod postacią węża ,
jak noc czarnego , przebiegłego niezwykle.
Wierzę, spoglądając na mordę Filipa?
Zaufać jej muszę ; nigdy jeszcze nie widziałem
kobiety urodziwszej od niej :
mądrej , inteligentnej , obdarzonej
niezwykłą wnikliwością ,
nadzwyczajną charyzmą.
Tylko ona , w czasie odpowiednim ,
udzieliła mi nauk niezbędnych,
jak sobie radzić i poczynać z kobietą.
Tak jest : muszę jej zaufać ,
bardziej niż komuś innemu.
Zapewne w świecie szerokim ,
nieustannie szukał będę
jej wiernego odbicia , w postaciach kobiet ,
które zechcę kiedyś zdobyć i posiąść.
Tylko co z chłopcami ?
Dobrze wiem , że umrę . Kiedyś .
Mój los zapisany w przędzy Parek tak ,
jak losem bogów dysponują Mojry.
Lecz umrę nieśmiertelny ,
w pamięci pokoleń ,
niechaj sobie będą
kolejne potopy , zatraty narodów.
Zemrę nieśmiertelny , zapisany w nazwach
niezliczonych miast ,
miejsc bitewnych i twierdz nieulękłych.
W pismach ludzi niepowszednich ,
w sztuce i ozdobach, a nawet w przekazie
dla każdego motłochu.
Tak postanowiłem, w w cieniu Góry stojąc .
………………………………………………………………..
Powiadali wyznawcy
pierwotnego chrystianizmu ,
że umarł król bogów Zeus ,
gdy z portu w Pireusie ,
ruszył nawiedzić Ateny
sam apostoł Paweł.
Wyzionął-był ducha bóg w dniu ,
w którym stanął przed ateńską tłuszczą
ów były celnik , obywatel Rzymu ,
by dość zawile , chociaż ekspresyjnie ,
wyłożyć swoją prawdę o Dobrej Nowinie.
Na dowód tego, do dziś nakazują jechać na Kretę ,
gdzie w ustroniu odległym ,
tam gdzie dotąd jeszcze , nieczęsto zaglądają
głodni wrażeń turyści , spoczywa głaz wielki
o kształcie – jak wolisz- odwróconej misy ,
albo też kopuły.
Pod nią mają spoczywać aż po kres naszego świata ,
zwłoki martwego boga. Ale ja nie o tym.
Fachowcy nam mówią , a wiedzą chyba ,
o czym , że bogowie w ich rozlicznych formach
i odmianach , istnieli
w określonej czasem rzeczywistości ,
jak długo działała wiara,
autentyczna , nieskalana wątpliwościami ,
czy ateizmem , wojującą kontrą.
Powiadają antropologowie kultury o tym ,
że bogowie nie żywili się
ambrozją i nektarem , ofiarami ,
dymami ołtarzy i inną celebrą lecz zaufaniem
i zawierzeniem człowieka im – istotom wyższym.
Umarli , gdy kult stracił swój autentyzm ,
siłę skrytą w duszy każdego człowieka.
Oczywiście , to mowa humanistów ,
więc alegoryczna ,
chociaż opisująca podstawowy
sens żywego wierzenia.
Na Morzu Egejskim ,
wśród tysiąca ostrowi
i niewielkch spłachetków ziemi ,
jest jedna, o której kiedyś wspomniał-był
Zygmunt Kubiak , erudyta nad erudytami -
w kraju nad Wisłą.
Nazwę zapomniałem , bom nigdy nie sądził,
że mi się przyda , a zapytać już dziś – nie ma kogo ,
bo pan Zygmunt umarł dziesięć lat temu
jeżeli nie więcej
i nie musi oglądać Pogrzebu
na raty, niepodległej Polski.
Otóż na tej wyspie , zupełnie małej ,
od zawsze zamieszkałej przez pokolenia
dzielnych rybaków i.. hotelarzy ,
mimo panującego , jak wszędzie w Grecji -
ortodoksji chrześcijaństwa ,
z pokolenia na pokolenie , niejako odwiecznie ,
opowiadają o tym , jak Zeus ,
zmęczony niesnastkami wśród bogów,
przeniewierstwem większości rodzaju ludzkiego,
porzucił Olimp
i boskich towarzyszy , że o towarzyszkach nie wspomnę
i człowieczą przybrawszy postać,
i ciało śmiertelne , osiadł w tym wybranym miejscu.
Zostawszy poczciwym rybakiem,
wraz z innymi wypływał na łowiska,
dary morza odbierał ,
miał dom z ogrodem i gościnne ognisko.
Z czasem otoczony szacunkiem i miłością tubylców ,
zyskał autorytet i niemałe znaczenie.
Dla tamtych ludzi stał się kimś tak ważnym
i uwielbianym , że pamięć o nim nigdy nie zginęła ,
dożywając w tradycji
autochtonów- naszych cynicznych czasów ,
czasów internetu , podbojów kosmosu
i przeraźliwej pustki – w ogromnej rzeszy ludzkich -
zdawałoby się – bijących serc.
Jeśli nie zrozumiesz , to jest tekst o niczym.