Już niedługo „święta, święta i po świętach”, ale póki co „kampania, kampania i po… wyborach”. Umizgiwali się biedni kandydaci, robili co mogli, a gdyby mogli to i na głowie być może by stanęli. Niestety, większość z nich, jak to zwykle bywa, tylko zbiorowo powiesiła się na słupach, strasząc na każdym kroku bogu ducha winnych przechodniów, wyborców i swoich przyszłych chlebodawców.
Było jednak kilka ciekawych elementów i momentów, kilka dobrych i słabych zagrań, kilka debiutów i upadków, festiwali nazwisk, pozwów do prokuratury i kto wie, co jeszcze.
W kampaniach nie obyło się też bez poszkodowanych. Jak zwykle zostaliśmy my wszyscy zaatakowani bronią palną, czyli makulaturą. Byliśmy werbowani jako czytelnicy, rzekomo głodni sondażowych wielkich oczywistych odkryć. Z sondaży dowiadywaliśmy się, kto ma szanse, a kto nie. W efekcie nasz poziom wiedzy wzbogacił się o niebanalną informację, że szanse na wygraną mają Kowalski, Nowak i Kowalska oraz że nie mają ich… Kowalski, Nowak i Kowalska. W przypadku niektórych miast sondaże regularnie ogłaszały też, kto z kim stanie w szranki w drugiej turze. W Katowicach pod koniec kampanii zrobiło się już wręcz obscenicznie, bo okazało się, że tutaj każdy z każdym, a to już chyba lekka przesada…
Oberwało się też standardowo krajobrazowi i naturze, bowiem oprócz bombardowania słupów, ścian, elewacji, witryn, billboardów itd. zbombardowane zostały również drzewa, którym kandydaci zafundowali przedświąteczne dekoracje i zawiesili na nich swoje „bombki” z facjatami.
Proceder ten jest nielegalny, co w poważną wątpliwość podaje znajomość zasad dot. przestrzeni publicznej, które przyszli oraz obecni włodarze miast znać jednak powinni.
Nazwiska jak to nazwiska, również miały swoje pięć minut, dopóki nazbyt się nie opatrzyły i nie osłuchały. W przypadku nazwiska Uszok można by nawet ułożyć równanie:
1 – 1 = 1 + 1 = 2
Jeden Uszok bowiem jednocześnie i zrezygnował i kandydował, lecz znalazł się i drugi, który z niczego nie musiał ani nawet nie mógł zrezygnować, ale także kandydował i to zarówno na miejsce tego, który zrezygnował jak i walczył o jeszcze inne. Zająć miejsca poprzednika jednak mu się nie udało, można by więc mówić o wyniku „0”. Jednak jako że każdy z nich dostał się do rady miasta, tak teraz rządzić będzie dwóch Uszoków, Piotr i Aleksander, choć wszyscy myśleli (a sporo też i na to liczyło), że nie będzie żadnego.
Ciekawym i odważnym okazał się być również kandydat z Wielkopolski – Łukasz Głąb, który z plakatów do wyborców jodłował hasłem „Idioci już byli – czas na Głąba!”.
W tym miejscu warto poprawić sobie nastrój i przypomnieć niezapomniany debiut młodego kandydata na radnego AD 2010 – Dawida Chełmeckiego z Jaworzna – który choć nie zabłysnął ani ilością zebranych głosów ani merytorycznym przygotowaniem, to z programu „Mam Talent” wyszedłby z całą pewnością jako niekwestionowany i bezsprzeczny zwycięzca.
Jeśli chodzi o bazowanie na popularności znanego nazwiska to i w tym roku nie obyło się bez tego elementu. W samej tylko kampanii w mojej okolicy natrafić można było na Komorowskiego, Respondka, Olejnik, Szymborską czy Pudziana w żeńskiej wersji. Ponadto w tych wyborach co najmniej dwa razy pojawił się Jerzy Pilch, choć żaden z nich nie był tym „właściwym”.
Niemałe natomiast było moje zdziwienie, kiedy to przeczesując wzrokiem kolumny kandydackich nazwisk, w pewnym momencie natrafiłam również na… swoje nazwisko. Jednak jako że wybory to rzecz bardzo poważna, wymagająca rozsądku i zachowania zimnej krwi, niezrażona tym znaleziskiem nie dałam ponieść się emocjom i kontynuowałam poszukiwania swojego wybrańca. Choć ja, jak to ja, jemu również do końca nie wierzę.
Warto też wspomnieć o tych kandydatach, których nie ma, nie było i prawdopodobnie nie będzie. Teoretycznie „niby byli”, ale w większości przypadków nikt ich nie widział ani o nich nie słyszał. Pojawiali się przeważnie tylko na oficjalnych wykazach kandydatów i publicznych „Obwieszczeniach”. Nie zasypywali ulotkami, nie pokazywali swoich twarzy, nie ogłaszali planów, nie obiecywali, nie uśmiechali się z plakatów, nie czatowali i nie uprawiali PR-u ani polityki w internetach. Można by rzec „kandydaci idealni”, jednak w realu byli to raczej „kandydaci-widmo” i na taką też posadę załapali się w strukturach władzy. Czyli podsumowując: jak ich nie było, tak nadal ich nie ma.
Ponadto w tych wyborach swoje pierwsze „reklamowe” wystąpienie zaliczyła świeżo upieczona pani premier Ewa Kopacz, przemawiając do nas, że podobnie jak i my – polska społeczność, dość ma już politycznych kłótni, przepychanek i ogólnego robienia polityki w polityce. Wyszło nawet całkiem prawdziwie, skromnie i po ludzku, i obyło się bez straszenia, gróźb i katastroficznych wizji oraz przepowiedni.
Aczkolwiek wspomnianej polityki w polityce i tak zmuszeni byliśmy zakosztować, bowiem opozycja nie wytrzymała i przygotowała ripostującą odpowiedź, bazującą na fabule spotu PO, choć oczywiście przedstawiającą ją w zupełnie innym świetle, tak aby popsuć miłe wrażenie towarzyszące być może niektórym przy kontemplacji spotu konkurencji.
Niestety konkurencja to odwieczny element życia społecznego. Element z jednej strony pożądany, z drugiej zaś psujący krew, nerwicujący oraz rujnujący kojący spokój i ład. Jednak nie dotyczy ona przecież tylko polityki i – jak widać poniżej – nie da się uciec od ciągłej walki.
Bo niestety, jak nie PO-PIS to znowu Pepsi-Cola…