Znana polska sieć sklepów z kategorii dyskontowej obnażyła to, czego jako gatunek ludzki powinniśmy powstydzić się obnażać. Sieciówka grupy Jerónimo Martins, wprowadzając do swojej oferty lojalnościowej warzywno-owocowe maskotki, ujawniła, że tak jak Słowacki wielkim poetą był, tak Polacy wielce pamiętliwi są oraz że dla banalnej maskotki gotowi są zajmować sobie głowę i myśli całymi miesiącami.
Mowa oczywiście o akcji „Świeżaki”, która choć zakończyć miała się już dawno temu, swego finału po dziś dzień wciąż jeszcze nie ma. A co więcej i co gorsza końca również jeszcze wciąż na horyzoncie nie widać. Obserwuję to, co dzieje się w nieszczęsnych internetach, i uwierzyć nie mogę, jakąż to ogromną determinacją napędzane są te wszystkie matki-wariatki, które o „Świeżaki” – gdyby trzeba było – biłyby się wśród sklepowych półek. Oczami wyobraźni widzę to dzikie rwanie się za łby, kurczowe trzymanie się za kłaki, napieranie tłumem na rozbitka trzymającego jakiegoś „Świeżaka” i wsadzanie sobie palcu do oczu, byleby tylko upolować upragnioną zdobycz, zedrzeć z niej plusz i narzucić na barki skórkę marchewki czy banana, niczym Jazon złote runo na plery.
Niesamowitym jest jaką skalę osiągnął bynajmniej wymyślny pomysł rzucenia sępom klienteli pluszaków i powiązania szans tańszego ich nabycia z wielokrotnymi zakupami za ustaloną minimalną kwotę. Niesamowitym jest również jak niewielki sprzeciw i oburzenie wywołała, a raczej jakiego nie wywołała, cena poza programem lojalnościowym, kształtująca się na poziomie 50 zł za kawałek pluszowego brokułu. Kolejną niesamowitością jest wspomniana już determinacja, której napędu a’la perpetuum mobile upatruję w jakimś szalonym chomiku, kręcącym tą szaloną konsumencką karuzelą i nie pozwalającym jej się zatrzymać.
Jak to się dzieje, że przedstawiciele wcale bogatego narodu, gotowi są drylować sami sobie kieszenie oraz wyskakiwać i obdzierać się z forsy, której ponoć nie mają dla tak banalnych pobudek? Do jakich poświęceń i wyrzeczeń gotowi są jeszcze i na jakie warunki skłonni są przystać, aby upolować wypchany watą kawałek materiału?
Jak pokazuje rzeczywistość do wielu, bowiem zdeterminowani rodzice (zejdźmy już z samych matek), niesieni szlochem swych wygłodniałych i spragnionych kolejnych zabawek pociech, zakładają na ramię łuk, do toreb chowają strzały i udają się na wielkie polowanie. Polują z reguły na naklejki, zapewne z uwagi na wysoką zawartość białka. Niezbadany został jeszcze wpływ i udział kleju na ten narodowy narkotyczny trans, można jednak sądzić, że za jakiś czas jakieś badania społeczno-laboratoryjne dowiodą słuszności tych podejrzeń.
Po udanym polowaniu zaczyna się kolejny etap, mający nawet ciekawy edukacyjny walor, pokazujący bowiem, jak w zamierzchłych czasach krok po kroku rodził się drobny handel. Zaopatrzeni w swe nabytki i zdobycze rodzice udają się do swych jaskiń, aby tam w nikłym blasku ogniska ekranu monitora/laptopa/mobajla prowadzić poważne negocjacje i wymianę barterową na naklejki.
Aż trudno uwierzyć jak bardzo role życiowe potrafią się odwrócić – 15-20 lat temu przeżywaliśmy szczyt mody na „karteczki”, którymi dzieci wymieniały się gdzie się dało, przechowując swe zdobycze w segregatorach. Dziś to nie dzieci kartkują segregatory. Nie muszą – to rodzice odwalają za nich tę robotę. Same oczekują tylko finału związanego z obecnością „Świeżaka” na domowej półce. Stają więc rodzice na głowie i po pracy zabierają się za wertowanie internetów oraz nawoływanie do wymiany naklejkami. Nie obywa się również bez żebrów, przymilań oraz innych form wywierania wpływu na otoczenie. Robert Cialdini byłby zapewne w siódmym niebie, mogąc obserwować to dziwaczne zjawisko. Ja w przeciwieństwie do niego, mimo podobnych zainteresowań, w niebie znalazłabym się z raczej innych powodów, w tym z załamania nad trywialnością ludzkich potrzeb i źródeł życiowej satysfakcji.
Niedawno – wraz z wypuszczeniem nowego spotu reklamowego przez Biedronkę – temat „Świeżaków” ożył na nowo. Do życia, po kilkumiesięcznym letargu, przywrócone zostały zarówno ekscytacja i dzikie pożądanie jak i stojące do nich w opozycji frustracja, irytacja i rozgoryczenie. Te drugie, rzadko kiedy opuszczając człowieka na dobre, wylały się falą hejtu na Biedronkę i zalewając kanały społecznościowe sieci dobitnie pokazały, że z klientelą zadzierać nie warto, bo pamięć o wpadce trwać będzie przez kolejne stulecia, a może się nawet zdarzyć, że nigdy nie wygaśnie. Biedna Biedronka nie przewidziała bowiem jakąż to wielką popularnością cieszyć się będzie akcja (zróbmy przerwę na załamanie rąk nad tym światem) i mimo prób podołania potrzebom społecznym nie podołała z zapewnieniem odpowiedniej ilości pożywienia, zaspokajającej niezaspokojony konsumencki głód.
Mimo że po tak długim czasie ludziom przeszedłby już nawet głód „żołądkowy”, głód materializmu najwyraźniej nadal trzyma i jak widać odpuścić nie zamierza. Biedronka próbując ratować sobie skórę i udobruchać swych interesantów zarzekała się, że żaden rodzic nie zostanie bez obiecanej i upragnionej zabawki, a że klienci pamiętliwi są, toteż skandując waleczne hasła, domagają się sprawiedliwości oraz obiecanej marchwi, kalafiorów i brokułów.
Co ciekawe, tak ogromnej fali hejtu pozazdrościł Biedronce Lidl, który to przymierza się do swoistej batalii o klientów, dzierżąc w swej marketingowej dłoni… „Gang Lidlaków”. Akcja ma rozpocząć się w najbliższy poniedziałek. Zapowiada się więc ciekawy spektakl z udziałem dwóch aktorów i szerokiej widowni. Biedni zdezorientowani i rozdarci klienci, będą biegać teraz od sklepu do sklepu w pogoni za urojonym szczęściem. Zamiast wypoczywać będą zmuszeni głowić się nad nową organizacją zakupów, pozwalającą na kolekcjonowanie kolejnych naklejek, a następnie wymienianie ich bądź handlowanie nimi niczym pirytem.
Choć trudno uwierzyć mi w ten zbieg okoliczności, za dowód na słuszność powyższego mogę uznać chyba SMS-a, który właśnie rozbrzmiał dzwonkiem w moim telefonie, uroczyście ogłaszając powrót „Gangu Świeżaków”.
Jak donosi ów short message service na nowych właścicieli czekają miliony maskotek, ponadto do kolekcji dołączyły nowe „Świeżaki”, w tym także w wersji „Junior”. Klienci, jak mniemam, ze szczęście postradają zmysły. Oby tylko sklepów nie roznieśli. Wieszcząc marketingowe grzybobranie nie zdziwiłabym się nawet, gdyby za jakiś czas obwieszczono nowy warzywno-owocowy hit (kit?) kinowy. Druga część zatytułowana będzie zapewne „Gangi Polskiego Jorku”, do której dołączą lidlowskie „Lidlaki”. Swoją drogą jestem rozczarowana tak dobitnym brakiem oryginalności i kreatywności oraz totalnym zerżnięciem pomysłu konkurencji.
Jedyną różnicę widzę jak na razie w nazwie. Ta lidlowska będzie łatwiejsza i nienarażająca klientów na językową wtopę. Wyznawcy „Świeżaków” przez ponad rok nie nauczyli się jeszcze bowiem prawidłowego zapisu, dlatego też na prawo i lewo rozbrzmiewają kłujące w oczy głosy o wymianę naklejek i domaganie się zaległych „„Świerzaków””…