Nigdy nie znosiłam testów na inteligencję. Zastanawiam się, kto w ogóle wymyślił to ustrojstwo. Ogólnie rzecz biorąc na same testy nie ma się w sumie co dąsać. Są jakie są – trudno, może nawet i są jacyś zagorzali amatorzy tego typu dziwnych i wieloznacznych zagadek.
Nie mniej jednak największą dla mnie zagadką i zaskoczeniem jest budzący sporo wątpliwości fakt wykorzystywania ich w preselekcjach w czasie przyjmowania zgłoszeń kandydatów na wolne stanowiska bądź w czasie samych rozmów kwalifikacyjnych.
Co jak co, ale ta metoda – choć wydaje się być w stylu ‘high level’– tak właściwie jest ‘low quality’. Z takim sposobem weryfikacji… – no właśnie – czego? – spotkałam się już kilkakrotnie i ilekroć to widziałam robiło mi się słabo, a w głowie ponownie pojawiała się myśl: znowu te pseudointeligenckie testy.
Biorąc pod uwagę, że mamy XXI wiek, nie jest chyba niczym trudnym wiedzieć, że te wielce odkrywcze headhunterskie metody na poznanie głębin umysłów kandydatów w rzeczywistości są bardzo spłaszczającym rzeczywistość i obraz kandydackich predyspozycji sposobem. Dzięki stosowaniu testów można więcej stracić niż zyskać, gdyż weryfikując tylko mały skrawek czyjegoś umysłu zasłaniamy i odbieramy szanse na poznanie pełni czyichś możliwości. Testy na inteligencję, jakie zwykło się stosować, są niezwykle wybiórcze, a ich rozwiązywanie, choć pozornie wymagające sprawności umysłowej, tak naprawdę weryfikuje aktywność i/lub używanie tylko pewnego obszaru, który u jednych może bardziej dominować. To z kolei równie dobrze może oznaczać, że inny obszar funkcjonuje słabiej, a tego testy już nie zweryfikują. Gorzej mogą wypaść za to osoby o innych predyspozycjach, których testy w ogóle nie ujmują lub ujmują, lecz w szczątkowym, pobocznym lub przypadkowym zakresie.
Jak zapewne większość zauważyła, kilka lat temu Telewizja Polska wymyśliła sobie sposób na przyciągnięcie milionów widzów przed telewizory i jeszcze na wyciągnięcie od nich kasy poprzez różnego rodzaju tele-aktywność w różnych testach wiedzy. Sam sposób okazał się niegłupi, bo chwycił, nie mniej jednak przy okazji Narodowego Testu Inteligencji również posiłkowano się quasi-inteligenckimi zagadkami. Prawda jest jednak taka, że – chwała panu – nie wszyscy jesteśmy geniuszami testów IQ, bo nie byłoby komu być przedstawicielem innych kategorii inteligencji.
Kilka lat temu, przechadzając się po bibliotecznych korytarzach między regałami, natrafiłam na książkę o opisywanej tematyce. Jako że zwiększenie popularności testów IQ wzbudzało pewien niepokój postanowiłam sprawdzić, co w trawie piszczy. Na szczęście, jak się okazało, była to pozycja na tyle „inteligentna”, by jednoznacznie stwierdzić, że testy na inteligencję mogą o niczym nie świadczyć. Ponadto wyraźnie zaakcentowano też to, że istnieją różne rodzaje inteligencji, więc powszechne posiłkowanie się najpopularniejszymi pytaniami, bazującymi na cyferkach, literkach czy obrazeczkach, przypominających bardziej piktogramy niż narzędzie badania ludzkiej inteligencji, to metody zamierzchłe i raczej dość prymitywne.
Niestety, nie wiedzieć czemu, w rekrutacjach niektórych firm testy a’la testy IQ są standardowym elementem. Wykorzystuje je też jedna z firm „Wielkiej Czwórki”, w której teście znalazłam jeśli nie błąd, to przynajmniej nieścisłość. Na podobną nieścisłość natrafiłam w jednym z testów również wczoraj, bo choć testów nie lubię, to czasem robię je z jakiejś dziwnej wewnętrznej ciekawości. Jednak pytaniem jest – jeśli chodzi o wspomniane błędy/nieścisłości – czy rekruterzy są w ogóle ich świadomi? Jakoś nie wydaje mi się, by po publikacji testu chciało im się je rozwiązywać, skoro przekonani są o ich poprawności. Z błędu wyprowadzić mogliby ich niektórzy spostrzegawczy kandydaci, ale niestety nie wszystkim jest to dane, gdyż mogą nie zostać wzięci pod uwagę, bo wynik testu wskazał, że są „nieinteligentni”…