Straszenie innych to rzecz bardzo przyjemna i przyzna to chyba każdy, kto miał sposobność tej przyjemności zakosztować. Wystarczy dobry moment, chwila czyjegoś zamyślenia lub nieuwagi oraz strachliwa, przewrażliwiona i nieodporna ofiara, a świeża dawka śmiechu, endorfin i nieskrywanej wewnętrznej satysfakcji gwarantowana. I choć rozrywka to dość nieskomplikowana, to jednak dla sprawcy miła, odprężająca, a przede wszystkim tania i powszechnie dostępna.
Ta jakże genialna w swej prostocie forma żartów, która z założenia finalnie winna zakończyć się happy endem, już lata temu podbiła serca widzów w postaci filmików określanych jako „ukryta kamera”.
Swojego czasu, a uściślając – jakąś dekadę temu, schemat ten postanowiono wykorzystać w prowadzonym przez Szymona Majewskiego programie pt. „Mamy Cię!”, w którym to różne znane i mniej znane persony oraz rozmaici przedstawiciele celebryckiego światka wkręcani byli w różne nieoczekiwane i tym samym zaskakujące sytuacje. Ta część eksperymentu była nawet dość ciekawa, bo pozwalała poznać drugą twarz znanej twarzy i zobaczyć, jak zachowuje się w „środowisku naturalnym”.
O ile jednak wkręcone i chwilowo odarte dzięki temu z nabzdyczenia i sztuczności persony, jak i chęć ich podpatrywania, faktycznie stanowić mogły przyczynek do skupiania wokół programu sporej widowni, tak jednak druga część show – na którą składały się niezrozumiałe, (a może zrozumiałe i zabawne tylko dla prowadzącego) charakterystyczne pogawędki i pogadanki z gośćmi – była już na tyle dla widzów niezjadliwa, że ostatecznie, mimo usilnych zapewne starań, program został zdjęty z anteny.
Niewiele pomogły próby jego reanimacji i reaktywacji pod nową postacią pt. „Szymon Majewski Show” o podobnej konwencji, lecz nadal z tym samym, z marnymi żartami, prowadzącym. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy były to bardziej próby reanimacji samej idei programu czy może próby reaktywacji zawodowej prowadzącego. Ostatecznie jednak prezenter po raz kolejny poniósł klęskę, a wraz z nią kolejny antenowy zgon.
Na jego żartach, w nieznany dotąd nikomu sposób, poznali się jednak spece od marketingu PKO Banku Polskiego i w 2011 roku zatrudnili go do okraszania swym humorem spotów promocyjnych, nakłaniających najpierw do zakładania kont bankowych, a później do brania kredytów, z „Mini Ratką” of course.
Dzięki tej, intratnej zapewne, życiowej finansowej szansie Szymona mieliśmy okazję podziwiać go pod wieloma postaciami i choć co prawda nie pod postacią chleba i wina, ale pod postacią wymachującej nogami na lewo, prawo i nie tylko Pani Krysi z banku, pod postacią pani przedszkolanki czy w bliżej nieokreślonej roli w kusej, niebieskiej sukience już owszem. Tak więc począwszy od nieudolnego zaklinacza celebrytów został reklamową baletnicą i z pozbawioną gracji gracją w co najmniej kilkunastu odsłonach serii reklam kręcił piruety na ekranach naszych telewizorów.
Pędzony wizją napełnienia portfela niczym drewniana marionetka podskakiwał w rytm kompromitującego go scenariusza, jednocześnie wprawiając część widzów w stan coraz większego niesmaku i zawstydzenia obrazem, który muszą oglądać. Na scenie telewizji, w paśmie programowym, nie było już bowiem dla niego miejsca, i to nawet gdyby było. Komik Majewski już dawno przestał bawić, co ostatecznie sprawiło, że w formie „SzymonMajewskiSam ” i podpatrując chyba sukces kanału Mariusza Maxa Kolonko „MaxTV – Mówię Jak Jest” zaszył się w ciemnych otchłaniach internetu i póki co z ciemni tej nie wyszedł.
Jedną z największych dla mnie niespodzianek i jednym, tym razem z wielu, powodów do otwarcia szeroko oczu z niedowierzania, było natrafienie na informację o nagrodach (tak: nagrodach – l. mnoga), które zebrał za swoją… twórczość. Dziwne jest użycie tego słowa, biorąc pod uwagę kontekst, którego dotyczy. Jeśli o mnie chodzi, w kwestii opisu owej twórczości byłabym skłonna zrozumieć skróconą jego formę, czyli pozostałość po eliminacji końcówki od „c” do „ć”. Wśród nagród przeważają co prawda „ŚWIR 2008, 2008, itd. …”, jednak martwią wygrane w kategorii „Osobowość”, a przez tak nieroztropne wykorzystanie tego miana również jego degradacja.
Na szczęście po latach nieobecności na wizji nadwornego polskiego błazna (który – dla jasności – nie tu tak określany, lecz sam chcąc być tak postrzegany) okazało się, że Polska przetrwała tę straszliwą suszę i ani nie zawaliła się z hukiem ani też nie uschła z braku dopływu świeżego rzekomo humoru.
Dziurę tę, z lepszym bądź gorszym skutkiem, starali się zakryć i załatać różni szołmeni. Jednym z nich był i nadal jest Kuba Wojewódzki, który choć niekwestionowanym specjalistą ds. szybkości reakcji i trafności riposty, to swój program prowadzi dość sinusoidalnie, zaliczając zarówno wyżyny jak i niepotrzebne dołki.
Nikt inny jednak, o ile mnie pamięć nie myli, specjalnie i znacząco się chyba nie wybił. Dziś zaskakują i szokują nas nie potęgi humoru, lecz Perfekcyjne Panie Domu i Kuchenne Rewolucje, strasząc efektem wieloletnich sanitarno-epodemiologicznych zaniedbań; straszą nas Idealne Nianie, przerażając upozorowaną wizją psychopatycznych dziecięcych opiekunek, będących niejednokrotnie nawiedzonymi wróżbitkami czy rozpasaną, nieodpowiedzialną jak i nazbyt rozwiązłą młodzieżą.
Straszą nas k…y i inne rodzaje mięsa, często-gęsto rzucane w gęstej jak zupa atmosferze kuchennych oparów Piekielnej Kuchni; straszy nas ukryta w Ukrytej Prawdzie prawda, a na koniec przy kolacji straszą nas Fakty, Wiadomości, Wydarzenia i tym podobne, zapowiadając od razu kontynuację horrorów, tym razem w programie takim a takim.
Jakiś czas temu znalazł się jednak pewien chłopek-roztropek, który swoim lajfstajlowym podejściem do życia i do ogólnie przyjętych norm i zasad, pokazał jak głęboko ma je w poważaniu. Ów kpiarz i drwiarz zaistniał w świadomości internautów nagrywając krótkie, zabawne filmiki, a następnie wrzucając je do sieci.
Wśród nich zobaczyć można jego igraszki i przedrzeźnianie funkcjonariuszy straży miejskiej w czasie służby na mieście, niezbyt groźne i odznaczające się małą szkodliwością społeczno-przestrzenną wygłupy np. na ruchomych schodach, czy w granie na nosie funkcjonariuszom policji w uroczym przebraniu fotoradaru.
Sylwester Wardega, bo o nim mowa, bardzo szybko zaskarbił sobie rzesze fanów, z zadowoleniem i rozbawieniem śledzących kolejne jego breaking-the-rules odsłony. I mimo że już od długiego czasu internautom znana jest jego miejska „działalność”, ostatnio udało mu się wypłynąć z internetowych pieleszy i zaistnieć także wśród tele- i prasopubliczności. Jego ostatni, najświeższy wyczyn zaprezentowany został w głównych wydaniach programów informacyjnych kilku stacji, jak i doczekał się również – i to całkiem głośnych – wzmianek w mediach zagranicznych. Młody i nieopierzony jeszcze do końca osobnik, uprawiający vlog, a na nim miejską partyzantkę, doznał również zaszczytu w postaci odwiedzin telewizji BBC. W opiniach powizytowych często stwierdzano, że Wardęga na Polakach nie zostawił suchej nitki i nieźle nas obsmarował. Jest to jednak zdecydowane nadużycie, biorąc pod uwagę fakt, iż prostą angielszczyzną wyjaśnił, że jego żarty są odpowiedzą na to, że Polacy są po prostu bardzo smutnym narodem. W tej wypowiedzi nie dopatruję się niczego przesadzonego, szczególnie, że decydując się w Polsce na zrobienie komuś małego żartu można zarówno stracić jak i zyskać. Zyskać kilka szwów na głowie, a stracić albo zęby albo życie.
http://youtu.be/YoB8t0B4jx4
Tymczasem morderczy i krwiopijczy „Pieso-Pająk” okazał się strzałem w dziesiątkę i w gusta zawsze żądnych czyjejś wtopy widzów. Niemałą satysfakcję miał zapewne sam Wardęga, patrząc, jak jego przerażone ofiary z krzykiem, piskiem i machaniem rękami uciekają przed potworem, którego istnienie negowali w swoich głowach zapewne od wczesnych lat dziecięcych. Trudno się więc dziwić ich reakcjom, kiedy to Pająk-Ludojad nagle wychodzi z dziecięcych fantazji, materializuje się i w żywej postaci pojawia się tuż obok.
Niestety mawiają, że wszystko co dobre szybko się kończy, toteż radość vlogera może nie potrwać długo. Zgodnie z tym co powiedział sam autor filmiku o smutnych Polakach, owi smutni i bez większych pokładów poczucia humoru Polacy postanowili ze sprawy zrobić sprawę i postawić nicponia przed oblicze sądu.
Starć z wymiarem sprawiedliwości video-bloger miał już więcej. Za drażnienie policjantów dostał 500 zł mandatu. Na koncie miał też inne problemy z tytułu szerokorozumianej swawoli, w tym za jazdę na tylnym zderzaku tramwaju czy wdarcie się na teren stadionu. Mimo to w dalszym ciągu kontynuował swoją hulankę, a jednym z jej efektów jest właśnie film z psem w roli głównej, który tymczasowo przepoczwarzył się w pająka.
Obecnie vlogerem zajmuje się prokuratura, sprawdzając czy w swoim niecnym czynie nie popełnił przestępstwa, narażając kogoś na uszczerbek na zdrowiu bądź życiu. Za swoje najnowsze reżyserskie dokonanie grozi mu nawet do trzech lat więzienia.
Nie da się zaprzeczyć, że jest w tym nieco racji. O ile widzowie oglądając nagranie może i umierają ze śmiechu, o tyle sami nieświadomi udziału w przedsięwzięciu uczestnicy – zakładając możliwość trapiących ich poważnych problemów natury kardiologicznej i w przykrym zrządzeniu losu – owej komedii faktycznie mogliby nie przeżyć. Choć trzeba również przyznać, że stawianie kogoś za takie coś przed sądem, wydaje się być także nieco zabawne.
Aktualnie jedynym (na szczęście w nieszczęściu) poszkodowanym jest sam Pieso-Pająk. Chica, bo tak mu (jej) na imię przepłaciła tym nagraniem zdrowie swoich łapek, które doznały szkód w starciu z ruchomymi schodami. Chica jednak prawdopodobnie się dobrze i wraca do zdrowia.
Tymczasem jej pan i tym razem podszedł do sprawy z humorem, zastanawiając się, kto tak naprawdę do więzienia powinien trafić:
Jak należy zatem spojrzeć na tę sprawę? Pomstować i wygrażać Wardędze pięścią, że hultaj i nieodpowiedzialny łobuz? Czy może zaśmiać się i machnąć ręką, że nic wielkiego się nie stało?
Jakby nie spojrzeć ranga jego występku blednie, jeśli porównać ją z dużo bardziej kontrowersyjnymi sprawami, jak choćby dokonaniami warszawskiego rajdowca, bez konsekwencji pędzącego ponad 200 km/h przez stolicę.
Łatwo jest też odbić piłeczkę, powołując się na fakt, że niejednego Polaka samo państwo naraża na śmiercionośny stres. Wszak wizja co rusz to nowych podwyżek cen wody, gazu czy papierosów niejednego Polaka przyprawiła już nie raz o stan przedzawałowy…