Open-trash – oddadzą ludziom śmieci
Kości zostały rzucone, kosze zostaną otwarte.
W sejmie trwają prace nad ustawą, która obligować będzie właścicieli sklepów wielkopowierzchniowych do przekazywania żywności z kończącą się datą specjalnie do tego powołanym lub istniejącym już instytucjom, stowarzyszeniom, jednostkom bądź organizacjom pożytku publicznego.
Obecnie zarządcy sklepów wielkopowierzchniowych mają wolną rękę w rozporządzaniu podległym im asortymentem, w konsekwencji czego ogromny procent nadal całkowicie bezpiecznych i zdatnych do spożycia produktów trafia na śmietnik bądź – idąc jeszcze krok dalej – przeznaczonych jest do bezwzględnej utylizacji.
Niejednokrotnie również (aby zachować prestiż bądź pozór utrzymywania wysokich standardów i permanentnej świeżości) obniżanie cen produktów i wystawianie ich osobno w wyznaczonych do tego miejscach w sklepie jest nie tylko świadomie niepraktykowane, lecz wręcz celowo zabraniane.
Panuje wszechobecna i bezwzględna strategia, że niezależnie od tego ile produktów będzie musiało pójść na zmarnowanie, te które pozostaną mają pozostać świeższe niż tylko „świeże z krótkim terminem”.
Efekty tych praktyk są takie, iż spore grupy osób (i to bynajmniej wcale nie tylko bezdomni) odbywają nocne wycieczki i buszują po śmietnikach, aby uratować setki, a może i tysiące kilogramów produktów CAŁKOWICIE ZDATNYCH DO SPOŻYCIA I ZUPEŁNIE NIEZAGRAŻAJĄCYCH ZDROWIU, i których to po pracowitych i niewdzięcznych ze względu na okoliczności łowach, polegających na nurkowaniu w kontenerach, ze względu na dużą ilość często nie są w stanie ani unieść ani samodzielnie przejeść.
Cicho-ciemni kontra sklepy
Jednak jako że budowa i utrzymanie profesjonalnego wizerunku jest w przypadku dużych sklepów wieloletnim, trudnym i mozolnym, a po częstokroć nie znającym kompromisów procesem, ich właściciele swego czasu poszli nawet krok dalej i swoje kontenery pozabudowywali bądź ogrodzili, aby tylko broń boże cichociemny „buszujący w kontenerze” nie położył się cieniem na wizerunku sklepu i nie był z nim kojarzony.
Środowiska „reducentów” na wieść o najnowszych planach rządu po wielu latach czatowania i ukrywania się pod osłoną nocy odetchnęły z ulgą, wyjaśniając, iż taki program ratowania żywności przed zmarnowaniem już dawno powinien być wdrożony. Dodają, że doceniają starania rządu oraz że w odpowiedzi na wyciągnięcie doń przyjaznej dłoni aktywnie włączą się w wartościowe rozdysponowanie uratowanej żywności i jak najlepsze jej spożytkowanie.
Opracowywanemu projektowi freeganiści z zapałem kibicują, lecz dla niewtajemniczonych nadmieniają również, że takie rozwiązania nie są w skali Europy wielką nowością. Jak mówią, odzyskiwania i ratowania żywności bynajmniej nie należy utożsamiać z krajami o niskim standardzie życia, lecz właśnie z krajami rozwiniętymi, które po osiągnięciu dostatecznie wysokiego poziomu życia i stopniowym przesycie konsumpcjonizmem winny w coraz większym stopniu dostrzegać problem jego następstw, wśród których wymienić można chociażby nadmiar produkowanych przez społeczeństwo śmieci, zanik więzi i interakcji międzyludzkich, obniżenie zadowolenia z życia mimo powszechnie dostępnych dóbr czy właśnie nadprodukcję żywności, która może i ładnie wygląda na sklepowych półkach, lecz swój żywot kończy zbyt często na śmietniku jako potencjalne zagrożenie i ewentualna skaza na wizerunku sklepów.
Aktywiści tłumaczą, że przy obecnym stopniu ubóstwa wielu rejonów świata, kończącym się setkami tysięcy zgonów, i kosmicznym wręcz stopniem nadprodukcji i marnotrawienia żywności w krajach bogatych, dopuszczanie do funkcjonowania zjawiska zabraniania prób jej spożytkowania winno być traktowane nie jako zapobiegliwość czy przezorność, lecz jako barbarzyństwo, a nawet i przestępstwo.
W Niemczech, w punktach wydających żywność, zainteresowanie i zapotrzebowanie jest tak duże, że wśród „klientów” dochodzi do utarczek i niemalże do szarpanin. Funkcjonuje też system „kartek” uprawniających do otrzymania z góry ustalonej ilości poszczególnych produktów, takich jak mleko czy masło, tak aby starczyło dla jak największej grupy potrzebujących, lecz zarazem pokrywało się też z podstawowymi i bieżącymi żywieniowymi potrzebami. Owoce i warzywa są dostępne za to w dowolnych ilościach.
W Polsce skalę zainteresowania przecenionymi produktami z kończącą się datą ważności (którą i tak w przypadku trwalszych produktów typu ryż, kasza, makaron itp. traktować można z pobłażaniem) łatwo obrazują zwykłe osiedlowe sklepiki, w których żywność taka rozchodzi z powodzeniem. Na dodatek z korzyścią nie dla dwóch, lecz nawet trzech stron: sprzedawcy, klienta oraz środowiska.
Sąd za jedzenie śmieci
Ostatnio w temacie niedopuszczania potrzebujących do przeznaczonej na zmarnowanie żywności głośno i niechlubnie zasłynęło brytyjskie Tesco, które do sądu oddało jednego ze swoich nieproszonych gości.
39-letniego Paula Barkera do wizyt na śmietnikach zmusiła trudna sytuacja finansowa rodziny, a kontenery i zastałe w nich odpadki stały się szansą na jej wyżywienie. Ostatecznie jednak mężczyzna nie tylko nie zaznał ludzkiej empatii, lecz co więcej… został oskarżony o kradzież śmieci. Sieć tłumaczyła, że dla żywności, która trafiła na śmietnik, nie przewiduje się możliwości ponownego jej wykorzystania, a śmietniki nie powinny stanowić źródła zaopatrywania się w żywność. Zapewniano również, że Tesco cały czas włącza się w pomoc, przekazując część żywności Bankom Żywności.
Dlaczego więc niczym czołgiem poczęstowano człowieka, który znalazł się w potrzebie i nie oczekując od nikogo pomocy we własnym zakresie starał się znaleźć jakieś rozwiązanie?
W przeciwieństwie do rozczłonkowanego po świecie molocha empatią wykazał się w tej sprawie na szczęście wymiar sprawiedliwości, który zachowując zdrowy rozsądek i ludzką postawę uznał, że karanie głodnego za jedzenie żywności uznanej wcześniej przez sklep za bezwartościową jest zbyt daleko posuniętą interwencyjnością, sprzeczną z interesem społecznym.
Piekarz na celowniku fiskusa
Również w Polsce sprawy dotyczące zagospodarowania niezużytej, zarówno świeżej jak i nie najświeższej, lecz nadal zdatnej do spożycia żywności, obiły się kilka lat temu głośnym i skandalizującym przepisy w tej dziedzinie echem.
Jako sztandarowy przykład pamiętna do dziś jest sprawa dobrotliwego piekarza z Legnicy, który swoje niesprzedane pieczywo oddawał biednym. Dla urzędu skarbowego był jednak nie miłosiernym samarytaninem, lecz oszustem podatkowym, zaniżającym swoje dochody w zeznaniu podatkowym. Sprawa obiegła ogólnopolskie media, a ratunek w postaci spłaty długu obiecywał filantropowi nawet sam Janusz Palikot. Za pomoc biednym, której nie było w stanie zapewnić państwo, na Waldemara Gronowskiego wyrokiem sądu nałożono 10 tys. zł kary, oprócz jego długu względem fiskusa, wynoszącym 200 tys. zł. Pomimo problemów do zasług piekarza należy wliczyć, oprócz godnej naśladowania postawy, również uruchomienie procesu zmiany przepisów dot. darowizn. Szkoda jednak, że osiągnięte zostało to kosztem zdrowia i nerwów „oskarżonego”.
Co dokładnie znajdzie się w ustawie i jakie konkretnie rozwiązania będzie ona uwzględniać, dopuszczać oraz proponować, tego na razie do końca nie wiadomo. Wyjaśniono, iż dyskusje są w toku. Dodano również, że wszelkie głosy zarówno środowisk oraz osób stykających się z problemem jak i opinie społeczeństwa oraz freeganistów, mogące jeszcze bardziej ulepszyć nowe rozwiązania jak i rzucić na nie nowe światło, są jak najbardziej mile widziane.
Czyżby nadchodziło nowe?
…