Nie wiem, jakie rajstopy robi Adrian, wiem za to, że wciąż po omacku szuka drogi, by zaistnieć w pamięci przydrożnego audytorium, racząc go coraz głębiej sięgającym brakiem wartościowej idei. Gdyby się uprzeć, można by – równie po omacku – owej ideologii próbować szukać, próbując pojąć i odnaleźć poplątaną ścieżkę doboru bohaterów i twarzy (a może nóg?) tychże zwizualizowanych i zdziwaczałych działań reklamowych.
W najnowszej „kampanii” (nie lubię kampanią nazywać czegoś, co od początku było – ujmując to eufemistycznie – potknięciem, a następnie przerodziło się w kilka nieudanych salt, axli i rittbergerów, by we wrześniu 2015 r. z hukiem wylądować na ziemi, uderzając przy tym solidnie głową o pobliski nagrobek cmentarny) Adrian sięgnął po broń polityczną i w swoje szare, czarne, cieliste i opalone szeregi zaprzęgnął bogu ducha winną Annę Grodzką (tak Annę Grodzką, podobnie jak dzieci urodzone z sześcioma czy ośmioma kończynami to wciąż dzieci, a nie ośmiornice). Jedynym plusem tego wszystkiego jest widok szczęśliwej Grodzkiej, która w przeciwieństwie do wielu z nas zdołała uwolnić się z pętających ją przez lata kajdan i wreszcie może cieszyć się sama sobą.
Co do samej firmy parającej się pończosznictwem trudno już cokolwiek mówić. Chyba czas przyzwyczaić się do tego, że każda kolejna odsłona ich budzącej sporo wątpliwości „kreatywności” budzić będzie w sporej części widowni odrazę i to – co ciekawe – bynajmniej nie z powodu zapraszanych do udziału osób, lecz kontekstu, w jaki zostają wkomponowane. Kontekstu krzywości, inności, dziwaczności, nieakceptowanej odmienności, niepełności, nadmierności oraz banalnie brzmiących, bo wyrwanych z kontekstu i publicznie obnażonych, wyznań typu: „Uzależniona, ale nie gorsza” [czytaj].
I to wszystko w bezsensownym kontekście tych nieszczęsnych – ni przypiął, ni przyłatał – rajstop.
Kiedy odszukuję w pamięci wyjaśnienie właścicielki rajstop, kiedy tłumaczyła, co kierowało nią, by stworzyć reklamę z zemdloną/martwą kobietą, rozwaloną przy nagrobku jak połączenie wysokiej klasy ćpunki z narkomanką, która za dużo dała do pieca, i okrasić to poetycznym i nostalgicznym „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”, robi mi się słabo.
Aż trudno uwierzyć, by kierownictwo firmy starającej się o publiczne uznanie pozwalało sobie na takie ekscentryczne, lecz co najgorsze niesmaczne oraz pozbawione taktu i smaku ekscesy. Jak wyjaśniła wówczas Wirtualnym Mediom właścicielka firmy, Małgorzata Rosołowska-Pomorska:
Większej bzdury powiedzieć się nie dało. Gdyby takie usprawiedliwienie usłyszał sam ks. Twardowski, widząc przy tym taki reklamowy śmieć i bohomaz, chyba zażądałby odszkodowania za zhańbienie dobrego imienia oraz przywłaszczenie tak wartościowych słów i użycie ich w celach iście nieczystych.
Swoją drogą ciekawy proces tworzenia kreacji:
Najpierw robimy reklamę, a później szukamy hasła.
To tak jakby najpierw kupić ramę, a później malować pasujący do niej obraz.
Jestem ciekawa, jakim tym razem wytłumaczeniem właścicielka rajstop okrasiłaby swoje najnowsze cudo, choć staram się unikać stresu i chyba niekoniecznie chciałabym to usłyszeć.
Szukając w tej całej rajstopowej porażce jakichkolwiek pozytywów, stwierdzić można natomiast:
Cieszmy się patrzeć na Annę Grodzką. Jest to niekwestionowanie milszy widok niż gdybyśmy zmuszeni byli patrzeć na ziejącą ogniem, homofobią i herezją Krystynę Pawłowicz…