Jednostajny szelest i narastające ciepło łakomie otulało ciało. Woda spływała strużkami wdzierając się w każde zagłębienie i pokonując liczne krągłe wypiętrzenia. Skóra otwierała pory niczym kwiat własne kielichy. Jego palce rozbiegały się wówczas na kształt dłoni wirtuoza wzniecającego muzyczną kaskadę…kolejny raz przeżywałam pamięć dotyku, pamięć szeptów i słów niosących rozkosz
Noc była upalna, mimo że kalendarz odnotował 3 dzień czerwca. Wiedziona doświadczeniem spędzania upalnych nocy bez krępującej ciało piżamy, postanowiłam i tym razem z niej zrezygnować. Skóra rejestrowała każdą fałdę prześcieradła i jego szorstkość. Nakrochmalone zaczęło tracić naprężenie i powoli akceptowało moją obecność, tak jak ja szorstką jego dłoń. Sen, pierwszy w nowym miejscu (nie licząc drzemki), to według mojej babci Malwiny, przepowiednia tego, co nadejdzie. Może …
… skierowałam się w stronę poświaty, która kładła się długim srebrzystym łukiem na nieodległym wzniesieniu. To ono było busolą, a za wzgórzem, budzącym zdumienie mnogością odcieni zieleni, czekało to najbardziej upragnione. Wiedziałam, że cel to wspinanie , sięganie po to, co wydaje się być poza możliwościami i wciąż jako niedoścignione budzi tęsknotę i wrzuca w niewolę. Wiedziałam też, że nie pozwolę sobie na odwrót. Czułam otaczające piękno. Pragnęłam, by niezwykły ułamek chwili zapamiętać i trwałam tak w uwielbieniu dla zwiewnych poruszeń…
Dzień 23
Ranek mnie zawsze zaskakuje swoim JUŻ JESTEM. Szybko odwracam głowę, by nie spojrzeć w okno, bo jak mawiała babcia Malwina, sen ucieknie. A przecież ten pierwszy w nowym miejscu ma wyrokować o tym, co dalej . Nie żadna cyganka, nie gwiazdy, nie karta…zatem, czeka mnie ZWROT w życiu, POWAŻNE OBOWIĄZKI i NOWE ZRZĄDZENIE LOSU. Słońce przekuło już czerwień w bladożółtą barwę, śląc rzęsiste strumienie światła. Rozczochrane obłoki to pęczniały, to kurczyły się, wprawiając obserwatora w fascynację i zachwyt. Trwałam urzeczona jak dziecko…a Miłosz kiedyś napisał:
Barwy ze słońca są. Bo ono nie ma
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie.
I cała ziemia jest niby poemat,
A słońce nad nią przedstawia artystę.
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce.
Bo pamieć rzeczy, ktore widział, straci,
Łzy tylko w oczach zostaną piekące.
Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli
I patrzy w promień od ziemi odbity.
Tam znajdzie wszystko, cośmy porzucili
Gwiazdy i roże, i zmierzchy, i świty.
Chyba nieraz jeszcze przyklęknę pod ciężarem codzienności, zwyczajnego życia i nie dostrzegę ani gwiazd, ani zmierzchu i świt gdzieś przeoczę. Ale jest ktoś a może coś … kto, jak bezwzględny rachmistrz wyrywa mnie z odrętwienia. To czas.