Zima to czas, który lubią dzieci. Śnieg. Mróz. Szaleństwo. Śnieg padał i padał. Mróz malował okna tak, że siedzieliśmy z nosami przyklejonymi do szyby popadając w nieustający zachwyt dla gwiazd, kwiatów, liści a czasami kształtów takich, które nie znajdowały pierwowzoru w otoczeniu. Spełniały się nasze pragnienia. Ranek wstawał, budząc nadzieję na pierwszy w roku kontakt ze skrzącym niczym tysiące diamentów białym puchem. Wychodziłam z domu. Czar rósł z każdym krokiem. Śnieg pod butami odwzajemniał mój zachwyt dźwięcznym chrumkaniem, skrzypieniem. Wysokimi tunelami przemykały czapki z pomponami i bez; niektóre podskakiwały i nagle znikały, by po chwili z takim samym impetem sięgać nieba…
Sobotnie popołudnia i niedziele były czasem, gdy ojciec wyruszał ze mną na górkę. Ciągnął sanki, na których za chwilę miałam zjeżdżać sama , samiuteńka. Tylko ojciec, biegł wówczas za mną przez chwilę, przypominał a to o lewej nodze, a to o prawej. Górka ta w latach sześćdziesiątych była poligonem do zabaw i wszelakich uciech. Była miejscem zapomnianym i opuszczonym, co nam, dzieciarni wszelakiego autoramentu, przypadło do gustu. Później miejscem na sankach dzieliłam się z bratem. Byłam ważna. Troską obejmowałam nie tylko siebie, ale i małego brzdąca, który z zachwytu wytrzeszczał i tak już duże oczy. Tato chodził z nami coraz rzadziej. Do domu wracaliśmy radośni z buraczanymi wypiekami na policzkach. A na spodniach, na dole przy nogawkach kilkadziesiąt zmrożonych kulek wisiało i było dowodem naszego szaleństwa na śniegu i mrozie…
Gdy lat przybywało, zmieniały się potrzeby i zainteresowania. Wreszcie któregoś Bożego Narodzenia stałam się szczęśliwą posiadaczką figurówek. Bieluteńka skóra pięknych trzewików i podwójne ostrza jak brzytwa, między nimi widniał płytki rowek. Figurówki musiały wzbudzać zazdrość i tak też było. Miejscem, gdzie popisywali się wszyscy swoimi umiejętnościami i sprzętem, było jezioro Trzesiecko, jego dobrze zamarznięta tafla. Tam właśnie, na wysokości ogólniaka, gromadziła się elita ówczesnej młodzieży naszego miasta. Niemało nas było. Zawieraliśmy znajomości, sympatie. Niektóre przetrwały do dziś.