oczekujesz ode mnie miłości
od ramienia do ramienia
nie zważasz na żebra
i splot słoneczny
klaustrofobiczne uwięzienie w sobie
pruje koszulę użytą przed zaśnięciem
fastrygujesz orgazmem
wiedząc że jedyne na co mnie stać
to smak bezpłodnego nasienia
o dziesiątej śniadaniem budzisz mnie pod kołdrą
kanapka z tuńczykiem zaklina samogłoski bulgotu
kawałki ryby wstępują do raju wstępują we wklęśnięcia w dziąsłach
wstępują pomiędzy zęby i język
czy ryba ma duszę…
dusza w końcu to tylko zużyte ubranie
nadzy są wypędzeni
i czerstwieją opodal zimnych spojrzeń
rybi raj jest oceanem gdzie plankton pełni funkcję rajskiego drzewa
oczekujesz ode mnie miłości
i sączysz oczekiwania przez zęby
wiedząc że jedynie stać mnie będzie na smak czerstwego chleba
a rybie ości uwięzną w gardle jak świadomość obecności węża
wiesz przecież że każda chwila
jest z natury dobra ale zostaje skażona przez chwile cierpienia
dotykasz mnie pocałunkiem
twoja ślina kłuje jak gwoździe wbite w kamień
kamień już nie ostrzega
dusza ryby sama się
unicestwia
wbita w konserwę przyprawioną
pomidorowym sosem