przyszłość zaczyna się wczoraj…
zużyty bilet do Koluszek gnieździ się w kieszeni marynarki
przywiera do fastryg jak szarańcza
żre nachalnie celulozę wspomnień
„cholera mnie pcha w tę drogę
Koluszki za oknem są dalekie i zszarzałe…”
księżyc zasiedział się w gnieździe jak pliszka
wabi gwiazdy jak natrętne komary
horyzont ucieka jak czarodziejski dywan
las za oknem więzi stare wilki
krajobrazy czmychają przed rozpędzonym pociągiem
stacje pośrednie gromadzą się w niepamięci
gwizd lokomotywy zastępuje głosy sumienia
semafory sterczą jak wyleniałe strachy na wróble
sygnalizacja świetlna przypomina o odruchach Pawłowa
tłum nieobecnych tłoczy się w korytarzu
konduktor przeciska się przez stada zimnych palt i płaszczy
hamulce zgrzytają jak trupy poranione uszanowaniem kremacji
węgiel wypada z lokomotywy popiołem nie przypominającym węgla
„na cholerę ta podróż i droga..
na cholerę to na oślep to do przodu przed siebie
przez koszulę podartą przedzieranie się jak przez chaszcze
do Koluszek przecież można dotrzeć pieszo…”
siedzę w przedziale wtopiony w plusz samotności
mam przykładnie wygryzione paznokcie
wizerunek wygładzony ołówkiem
w sam raz pod ciemny garnitur i wyprasowaną biel mankietów
wyrok dożywocia jak krawat zawieszony pod szyją -
ściska gardło niepamięć i rozstrój żołądka
Koluszki jak Koluszki mają wyjście na peron
stąd niedaleko do szczęścia i do obrządku od piątku do piątku
przyszłość zaczyna się wczoraj jak złodziej
wije się pode mną i skrada od siebie do siebie
przyszłość moja
moja moja moja moja
moja jest kradziona
jak tanie wino wyrwane przed świtem
na kacu przed kolejnym łykiem zatęchłej spowiedzi
przyszłość zaczyna się wczoraj
moja moja
moja moja droga do gwiazd
albo wewnątrz
ranić siebie sobą…